Gromadzenie wycinków prasowych i późniejsze ich czytanie jest
ciekawym doświadczeniem. To łatwy sposób, by przekonać się, jak
ewoluowały opinie. Kiedy czytam wcześniejsze teksty, myślę, że coś
mógłbym napisać (powiedzieć) lepiej. Ale ich się nie wstydzę.
Uważam,
że media lokalne są niezwykle ważnym elementem funkcjonowania
samorządu. Nie tylko przekazują ważne informacje, ale istotnie wspierają
kontakt radnych z mieszkańcami. W przeciwieństwie do wielu innych
radnych ja wierzę w obiektywizm dziennikarzy. Dzięki „Nowinom
Gliwickim”, „Dziennikowi Zachodniemu”, „Gazecie Wyborczej” i „Gazecie
Gliwickiej” mogłem zapoznawać się z opiniami mieszkańców o jakości życia
w mieście, o bieżących, czasem prostych problemach, mogłem liczyć także
na życzliwość wszystkich redakcji i prezentować własne inicjatywy,
najczęściej z zakresu polityki społecznej.
Poniżej zamieszczam kilkanaście opinii, które prezentowałem w prasie. Pokazują w pewien sposób drogę, którą przeszedłem, by stać się tym człowiekiem, jakim jestem obecnie.
1. Zatorski Blues – opowiadanie o pięknej dzielnicy miasta dokonane przez trzech liderów lokalnych, w tym początkującego radnego (czyli mnie), Nowiny Gliwickie, 1999.
(...) Ogromna połać ziemi, tej za kolejowymi torami, dzieli od hałaśliwego i bogatego centrum czas odmierzany wskazówkami dworcowego zegara. Czas, który dla wielu płynie tak samo jak przed laty, nie niosąc zmian. Ale niesprawiedliwe byłoby sądzenie wszystkiego jedną miarą: choć dzielnicy trudno otrząsnąć się z piętna "zapomniana", próbuje, tarmosi się, zmaga z rzeczywistością. Jednak zmiany postępują bardzo powoli, bo wybudzić z letargu jest niezwykle trudno, bo przekonać, że można inaczej też nie łatwo.
Nie ma fabryk, zakładów, nowoczesnych technologii, nie widać gospodarczego boomu. Te, co były albo zlikwidowano albo sprywatyzowano - wielu ludzi straciło więc pracę. Michał Jaśniok radny z Zatorza sporządził listę atutów i słabości dzielnicy. Dla porządku, że był punkt zaczepienia do dyskusji. Jest radnym pierwszy raz: nie organizował tradycyjnej kampanii ze spotkaniami, wolał chodzić po domach, rozmawiać z ludźmi, poznać dzielnicę od kuchni, od środka. Próbować spojrzeć na nią oczyma tych, którzy są tu od dawna. -Dowiedziałem się wtedy różnych rzeczy, skarżono się, że nikt już dzisiaj o Zatorzu nie pamięta, że duże bezrobocie, bieda, że jest młodzież, której nikt nie potrafi mądrze zagospodarować wolnego czasu. Myślałem, że wspólnie coś zdziałamy, ale nic takiego się nie zdarzyło - mówi. Jaśniok ma dwadzieścia cztery lata i kończy studia w Akademii Ekonomiczej. Będzie bronił pracy magisterskiej z marketingu politycznego. - Jak dobrze sprzedawać wizerunek polityka, jego idee, programy. Każdy kandydat, czy to lokalny czy z pierwszych stron gazet, ma swoje dobre strony. Trzeba to wykorzystać, trzeba umiejętnie pokazać - tłumaczy. Praca radnego była ważnym impulsem do wyboru kierunku studiów, bo wiele się dzięki niej nauczył. -Zatorze - wielka dzielnica i wielkie problemy - mówi cicho. Mało radosna, ze smutnymi ludźmi, przeważnie starszymi, oglądającymi świat z perspektywy podwórkowej ławeczki. To zaledwie kilka minut jazdy samochodem do śródmieścia, ale kto chce tu inwestować czy otwierać biura? Wolą centrum albo północną część miasta, tam gdzie strefa, fabryki, nowe osiedla, drogi. - To nie do końca prawda - Jaśniok zaraz udowodni, że tak całkiem źle nie jest. - Na Warszawskiej powstanie centrum, gdzie znajdą siedzibę różne instytucje, będą poradnie, przeniesie się policja, pogotowie. Wie, że ludzie z Zatorza potrafią pokazać pazury: ostatnio w sprawie poszerzenia cmentarza Lipowego. - Były ostre walki, jedna grupa licytowała drugą ilością zebranych podpisów. Jednak potrafią się integrować, szkoda, że w tak konfliktowych okolicznościach. Może brakuje autorytetów, które popchną do działania, może potrzeba kilku zapaleńców? - zastanawia się. Ale o tych ostatnich dzisiaj coraz trudniej, bo obojętność, potrafi zabić w człowieku zapał i chęć zmieniania świata. Z dokumentu "Diagnoza problemów społecznych i wskazania do programu pomocy społecznej w Gliwicach" wynika, że spośród 25 tysięcy mieszkańców dzielnicy ponad 800 rodzin objętych jest pomocą społeczną. Najczęściej występujące zjawiska to: ubóstwo (58% liczby rodzin będących pod opieka socjalną), bezrobocie ( 46%), bezradność (14%), alkoholizm (12%). Nie plasują się jednak na ostatnich, najgorszych miejscach (...).
Lista Jaśnioka z dzielnicowymi słabościami : brak propozycji spędzania wolnego czasu dla dzieci i młodzieży, mnóstwo knajp, tanich restauracji, bardzo taniego piwa, sklepów alkoholowych, dewastacja Parku Leśnego, brak pomysłów na jego zagospodarowanie (Chyba, że za taki uznamy wycinkę drzew - mówi radny), brak sygnalizacji świetlnej przy zbiegu ulic Chorzowska , Poniatowskiego, Dąbrowskiego, groźna dyskoteka "Bravo"; od 25 lat nie ma przejścia łączącego dworzec PKP z Zatorzem. - To problem ostatniego półwiecza. Narzekamy na izolacje dzielnicy ale to właśnie brak takiego połączenia jest jej faktycznym powodem - mówi Jaśniok. Gmina twierdziła, że kolej jest przeciwniczką takiego rozwiązania, bo wyłączone zostaną tory, kolej - że to gmina spowalnia proces, bo nie daje pieniędzy. I tak przez lata. - W tym rejonie jest mnóstwo wypadków. Kiedyś stałem tam tylko godzinę, od 7 do 8 rano, przez tory skracało sobie drogę prawie osiemdziesiąt osób - Jaśniok nie ma wątpliwości, że przejście należy zbudować jak najprędzej. I stało się: gmina zdecydowała, że da pieniądze na modernizację. Przewidziano dwa etapy realizacji inwestycji: pierwszy to projekt techniczny (w 2000 roku za 200 tys.), kolejne - w następnych latach aż do zakończenia w 2004. Całość będzie kosztować 10 mln.
- To najważniejsza inwestycja dla dzielnicy - podkreśla Jaśniok. Ma też pomysły na uaktywnienie dzielnicy: klub dla młodzieży, gdzie można sprzedawać napoje, gazety, słodycze. - Działalność gospodarcza na małą skalę, ale ucząca odpowiedzialności". Niewielkim nakładem zagospodarowanie czasu dużej grupy młodych ludzi bez perspektyw na coś lepszego - dodaje Jaśniok
2. Made in Gliwice – o stronie internetowej Urzędu Miasta, która na mój wniosek znalazła się pod lupą najpierw Komisji Kultury i Promocji, a potem Komisji Rewizyjnej, Nowiny Gliwickie, 2004.
Rozdysponowanie prawie dwumilionowego budżetu Biura Promocji budzi spore emocje u grupy gliwickich radnych z SLD. Zdaniem Piotra Popiela. naczelnika Biura jest to bezzasadne. - Nie twierdzę, że 1,8 miliona jest małą kwotą. Ale to 0,3 procent miejskiego budżetu. Kilka lat temu biuro zajmowało się tylko promocją. Od tego czasu sytuacja bardzo się zmieniła, zadań przybyło więc i nasz budżet wzrósł. Zresztą każdemu zadaniu przypisane są konkretne wydatki, a wszystko zapisane w uchwale budżetowej - komentuje pretensje radnych Piotr Popiel. Innego zdania są osoby z komisji kultury i promocji. Biuro podlega prezydentowi miasta, ale komisja ma prawo do oceny jego pracy. I nie jest ona dobra. Michał Jaśniok i Sławomir Nowak (niezależny członek komisji) nie kwestionują potrzeby jego istnienia. Promocja miasta - ich zdaniem - jest ważna. Kwestionują natomiast sposób wykorzystywania pieniędzy (...). Michał Jaśniok i Sławek Nowak z komisji kultury i promocji są zgodni co tego, że bez promocji ani rusz. Ale dlaczego tak duże pieniądze są źle wykorzystywane? Dlaczego co innego zapisuje się w uchwale budżetowej starannie dopieszczanej, a później koryguje i przesuwa tak, że to, co zakładano ma się nijak do rzeczywistych działań? Takie pytania chodzą po głowach radnych za każdym razem gdy przyjdzie im oceniać pracę Biura. - Zaraz wytłumaczę: budżet miejski uchwalany na sesji to jedna z ważniejszych gminnych uchwał. Ustalamy i zadania i pieniądze jakie na nie przeznaczamy. Potem - tak dzieje się nagminnie w przypadku Biura Promocji - już w trakcie roku dokonuje się przesunięć, bo jakieś zadanie pozostało w sferze pomysłu, a przecież trzeba zagospodarować pieniądze, bo uciekną - radny Jaśniok jest wyraźnie zaniepokojony takimi działaniami Biura. Jako przykład podaje tablice informacyjne, które miały się pojawić w różnych punktach miasta. Były na to pieniądze w budżecie biura, ale koncepcja upadała. Przesunięto więc środki na aktualizację serwisu internetowego. Jaśniok nie jest zadowolony z pracy biura z co najmniej kilku powodów: to bodaj najliczniejszy wydział urzędu. - Kiedyś wystarczały dwie osoby teraz jest trzynaście - komentuje. Po drugie radni dowiadują się o poczynaniach biura jako ostatni i często post factum, po trzecie nie ma żadnej kontroli nad tym co ono robi. - Kiedyś spróbowaliśmy wprowadzić kilka drobnych poprawek do uchwały dotyczącej budżetu biura to zaraz podniósł się krzyk, że to personalny atak - dodaje Jaśniok. - Ciągle słyszymy o kryzysie, o dziurze i oszczędzaniu. Może warto to także odnieść do Biura Promocji. Jeszcze się nie zdarzyło by wykazali nie wykorzystane środki.
3. Oni wychodzą na prostą – o Punkcie Aktywizacji Bezrobotnych w Gliwicach, Dziennik Zachodni, 2006.
Wręczenie świadectw ukończenia kursu „Wyprowadzić na prostą” w Punkcie Aktywizacji Bezrobotnych, prowadzonym przez Towarzystwo Przyjaciół im. Brata Alberta, było wczoraj okazją nie tylko do gratulowania wytrwałym kursantom. Dziesięć osób, które kończyły kurs komputerowy dostało wczoraj szansę na nowe, zawodowe perspektywy (...). Słowa uznania pod kierunkiem Jana Sznajdera, szefa gliwickiego Towarzystwa im. Brata Alberta i wszystkich koordynatorów programu popłynęły z wielu stron. Radny Michał Jaśniok, przewodniczący Komisji ds. Rodziny i Polityki Społecznej bardzo wysoko oceniając te poczynania życzył, aby lokalni politycy nie przeszkadzali w takich inicjatywach.
- Mogę państwa zapewnić, że radni trzymają kciuki za aktywnych i sprzyjają takim inicjatywom – podkreślał Jaśniok.
4. Wypowiedź autorska o problemie korupcji, Nowiny Gliwickie, 2003.
Większość politycznych ugrupowań w Polsce, w związku z informacjami na temat afer, w które zamieszani są politycy na różnych szczeblach zarządzania, przeżywa kryzys swojego wizerunku. Ugrupowania te zrzeszają wiele setek (a nawet tysięcy) członków i do tej pory nie wypracowały skutecznych metod przyjmowania w swoje szeregi osób o nieposzlakowanej opinii. Taka weryfikacja następuje z konieczności już po fakcie, kiedy okazuje się, że polityk znalazł się w ostrym konflikcie z prawem. Właśnie tak stało się w przypadku lokalnych działaczy SLD w Starachowicach, podejrzewanych o wyłudzenia odszkodowań oraz w przypadku szefa klubu radnych i członka Prawa i Sprawiedliwości w Żorach, osadzonego w areszcie pod zarzutem wyłudzenia ponad 170 000 zł pod pretekstem prowadzenia działalności charytatywnej. Te dwie sprawy miały miejsce w podobnym czasie i jest ich bez wątpienia więcej. Wpływają one na negatywny odbiór nie tylko ugrupowań, o których w danej chwili pisze prasa, ale przede wszystkim pogłębiają niechęć Polaków do uczestnictwa w życiu publicznym. Wiarę w to, że polityk może być uczciwy i że warto w wyborach głosować na swoich przedstawicieli, wykazują już tylko nieliczni. Ten zły osąd krzywdzi np. wielu samorządowców, którzy z korupcją i matactwami nic nie mają wspólnego. Afery te, pomimo że dotyczą lokalnych struktur partii oraz poszczególnych działaczy, bardzo istotnie zakłócają wizerunek danego ugrupowania na każdym poziomie jego działalności Jakim „orężem” dysponują mieszkańcy, by uchronić się przed korupcją w swoim mieście? Do dyspozycji posiadają pięć władz: (1) sądowniczą, (2) ustawodawczą, poprzez swoich reprezentantów w Sejmie, Senacie, Sejmiku Wojewódzkim i Radzie Miejskiej, (3) wykonawczą - Rząd RP i Prezydenta Miasta, (4) media obywatelskie oraz (5) organizacje pozarządowe, np. te działające na rzecz praw obywatelskich. Wydaje się, że najbardziej zdeterminowane w walce z korupcją są dwie ostatnie, gdyż de facto nie są organami władzy publicznej. W ostatnim czasie w życie weszła jednak ustawa o jawności życia publicznego, która umożliwia wszystkim mieszkańcom posiadanie wglądu w pracę Urzędu Miasta i poszczególnych radnych na każdym etapie ich działalności. To nowość dająca mieszkańcom nie tylko możliwość wpływu na decyzje swoich przedstawicieli, ale udostępniająca bardzo istotne narzędzie kontroli. Sesje Rady Miasta, a także posiedzenia komisji, są jawne i może w nich brać udział każdy mieszkaniec miasta zadając wiele nawet bardzo dociekliwych pytań. Dzięki intensywnej pracy dziennikarzy i coraz skuteczniejszej pracy Policji tegoroczne lato nie jest dobrym okresem dla biznesmenów, występujących pod szyldem partii politycznych. Sądzę jednak, że uważne obserwowanie przez mieszkańców pracy radnych i urzędników, dokładne patrzenie im na ręce, weryfikowanie corocznie składanych zeznań majątkowych, jest sposobem wielokrotnie skuteczniejszym, by wyeliminować z publicznego życia osoby skorumpowane. Jeżeli mieszkańcy z takiego prawa nie korzystają, to świadomie godzą się na kolejne rozczarowania, które przynosić im będą znani wyłącznie z kolorowych plakatów wyborczych „politycy z o.o.”.
5. Wypowiedź autorska o losach wniosków społecznych kierowanych do budżetu miasta, Nowiny Gliwickie, 2003.
W nawiązaniu do relacji „Nowin Gliwickich” z ostatniej Sesji Rady Miejskiej w Gliwicach poświęconej budżetowi miasta na 2003 rok pragnę wyjaśnić, jaki los spotkał wnioski odnoszące się do sfery społecznej, zgłoszone przez radnych i komisje branżowe. Zawarta w artykule informacja jest bardzo nieprecyzyjna i może wprowadzać w błąd. W toku dyskusji nad Wieloletnim Planem Inwestycyjnym oraz projektem uchwały budżetowej m.in. Komisja ds. Rodziny i Polityki Społecznej wnioskowała o: (1) modernizację CO w Domu Dziecka nr 2, (2) przyspieszenie realizacji Centrum Interwencji Kryzysowej, (3) dostosowanie sali gimnastycznej w SP nr 1 do potrzeb osób niepełnosprawnych, (4) prowadzenie tzw. badań przesiewowych w ramach bilansu 4-latka przez jednostki służby zdrowia, (5) prowadzenie diagnozy i późniejszej terapii 4-latków z problemem o podłożu psychologicznym przez Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną, (5) nieodpłatny wstęp na baseny dla osób niepełnosprawnych, (6) możliwość nieodpłatnego korzystania przez młodzież z miejskich obiektów sportowych. W wyniku konsultacji pomiędzy radnymi, komisjami Rady a kierownictwem miasta, Prezydent Miasta na sesji zadeklarował, że wszystkie powyższe wnioski będą realizowane w bieżącym roku (niektóre z nich będą wymagały doprecyzowania). Żaden klub radnych, w szczególności SLD – co sugeruje autor, żadna komisja branżowa, ani też grupa radnych oczywiście nie wycofała się ze swych społecznych propozycji – przeciwnie: dzięki woli osiągnięcia porozumienia, udało się Radzie Miejskiej oraz Prezydentowi Miasta wypracować kompromis. Nie znalazły uznania Prezydenta natomiast dwa wnioski zgłoszone przez radnych: (1) rozszerzenia zakresu dożywiania dzieci w szkołach podstawowych i gimnazjach (zdaniem Prezydenta wnioskodawcy nie zaproponowali czytelnego rozdziału pieniędzy na to zadanie) oraz (2) dodatkowego dofinansowania gliwickich szpitali w sprzęt medyczny. Warto jednak zaznaczyć, że na swoich spotkaniach komisje Rady Miejskiej zajmą się doprecyzowaniem tych wniosków i – jeśli wszyscy włodarze miasta wykażą dalszą wolę współdziałania – istnieje szansa, że te zadania również zostaną przyjęte do realizacji. W tej sytuacji nie trudno dostrzec, że przyjęty 27 lutego budżet miasta Gliwice na 2003 rok wprowadził zupełnie nowe zadania w ramach lokalnego systemu polityki społecznej, których pierwsze efekty powinny być znane w przyszłym roku.
6. O bezpieczeństwie dzieci na przejściach dla pieszych, Dziennik Zachodni, 2005.
Radni Michał Jaśniok, Iwona Filar i Krystyna Sowa zwrócili się do prezydenta Zygmunta Frankiewicza o zatrudnienie tak zwanych asystentów drogowych na przejściach dla pieszych, którymi często poruszają się dzieci. Chodzi zwłaszcza o przejście na ulicy Daszyńskiego, uczęszczane przez uczniów Szkoły Podstawowej nr 10. Zdaniem mieszkańców, szeroka droga zachęca kierowców do mocniejszego naciśnięcia pedału gazu. Szkoła już dwukrotnie kierowała do gliwickiego magistratu pisma z prośbą o instalację sygnalizacji świetlnej, które zostały jednak odrzucone. ∑ po raz pierwszy pisał o tym problemie 19 stycznia. Niecałe dwa miesiące później, w pobliżu szkoły, pędzący polonez potrącił idącą na lekcje 10-letnią Dominikę (pisaliśmy o tym 23 marca). Szczęśliwie dla dziecka, samochód odrzucił ją na chodnik i skończyło się tylko na potłuczeniach. Uratowała ją gruba puchowa kurtka. – To oburzające, że urząd nic nie robi w tej sprawie. Często dochodzi tu do podobnych zdarzeń. Nie pomagają apele szkoły ani mieszkańców – mówił oburzony ojciec Dominiki. Zdaniem rodziców, policja doskonale wie o występującym na tej trasie problemie. Pierwsze słowa przybyłego na miejsce policjanta brzmiały podobno: „znowu Daszyńskiego?”. Wreszcie podjęto decyzję o zainstalowaniu sygnalizatorów. Ale to nie wszystkich zadowala. 2 marca radni zwrócili się do prezydenta z interpelacją, by zamiast oświetlenia zatrudnić około dziesięciu osób długotrwale bezrobotnych w charakterze asystentów drogowych dla dzieci. Osoby te, popularne „stopki”, wyposażone w odblaskowe kamizelki i znaki „stopu”, czuwałyby na bezpiecznym przejściem dzieci na drugą stronę jezdni. – Koszt zatrudnienia osoby bezrobotnej od godziny 7.30 do 16. byłby wielokrotnie niższy niż koszt wykonania kolejnej sygnalizacji świetlnej. Naszym zdaniem zatrudnienie jednej osoby wraz z zakupem odzieży i sprzętu wyniósłby rocznie około 14 tysięcy złotych – twierdzi Michał Jaśniok. – Korzyści z realizacji programu pilotażowego są natomiast bardzo ważne – dzieci znalazłyby się opieką, rodzice także czuliby się spokojniejsi, a dziesięć rodzin borykających się od lat z problemem braku pracy znacząco poprawiłoby swoją sytuację materialną – argumentuje.
7. Wypowiedź autorska o becikowym, Nowiny Gliwickie, 2005.
Radni na przepisy wprowadzające tzw. becikowe powinni patrzeć w długiej perspektywie, tym bardziej, że trwają prace nad strategią polityki społecznej dla Gliwic na najbliższe 10 lat. Pamiętajmy, że becikowe jest pomyślane jako propozycja dla ubogich rodzin, w których dochód na osobę nie przekracza 504 zł. Jeśli zatem nowe przepisy okażą się skuteczne, to w tej grupie obywateli naszego miasta nastąpi wyraźna dynamika urodzeń. Szacuje się, że pełne odchowanie dziecka (najpierw pieluszki, zakup żywności, potem także podręczników, biletów do kina, dojazdów do szkoły, kieszonkowe dla pociechy) to 150 000 zł zakładając minimalistycznie, że rodzice sprawują opiekę nad dzieckiem do 18 roku życia. Wierzę, że gliwiczanie, którzy zdecydują się posiadanie dziecka zachęceni becikowym będą dobrymi rodzicami, ale wiem także, że dla wielu z nich wydanie pozostałych 149 000 zł nie będzie możliwe. Musimy zatem przygotować się do istotnych zmian funkcjonowania pomocy społecznej, przewidzieć konieczność wydatkowania ogromnych sum pieniędzy na nowe zasiłki, a nawet zapewnić nowe miejsca w domach dziecka. Musimy bowiem zakładać, że zdarzą się wyrodni rodzice, którzy zechcą urodzić dziecko tylko po to, by otrzymać 500-1000 zł w gotówce na „bieżącą konsumpcję”, a dalszy los ich potomka będzie dla nich nieistotny. Poselską propozycję traktuję jako nieprzemyślaną, a nawet niebezpieczną. Co oferowałbym w zamian? Tanie przedszkola, w których pracę angażowaliby się wolontariusze: zarówno licealiści, jak i osoby starsze na emeryturze, bony dla rodzin, bez względu na ich dochody, dające im możliwość objęcia swych pociech nieodpłatnymi szczepieniami, programami zdrowotnymi i edukacyjnymi, pomoc rzeczową (w naturze), nigdy jednak nie oferowałbym pieniędzy do ręki. Posłowie muszą zrozumieć, że ich kampania wyborcza skończyła się kilka miesięcy temu. Wprawdzie nowe wybory tuż-tuż, ale kupowanie głosów, i to w taki sposób, jest nieodpowiedzialne i na pewno nie tworzy jakiegokolwiek systemu polityki społecznej.
8. O społeczeństwie obywatelskim, Nowiny Gliwickie, 2005.
„Budujmy społeczeństwo obywatelskie” - hasło tyleż piękne, co niezwykle trudne w realizacji. To trochę tak, jak w tej popularnej piosence, w której do tanga trzeba dwojga. Budowanie nie może polegać na negowaniu, ośmieszaniu czy wyszukiwaniu marnych powodów prawno – formalnych. Budowanie powinno polegać na dialogu, współpracy a także kompromisach. Czy w Gliwicach mamy społeczeństwo obywatelskie? Z pewnością tak a jego wielkim kreatorem jawi się prezydent miasta. Ale medal, nawet najbardziej zaszczytny ma dwie strony. Zdaniem radnych Michała Jaśnioka i Ryszarda Malca jest wiele spraw pokazujących, że owszem budujmy, ale tylko zgodnie z planem jaki pasuje władzy. Inne – po większych lub mniejszych perturbacjach najczęściej przepadają w głosowaniu radnych albo w ogóle się w porządku obrad sesji nie pojawiają.
Ilustracją mogą być trzy, jak najbardziej obywatelskie przypadki – uchwała o konsultacjach społecznych, projekt uchwały o inicjatywie ustawodawczej mieszkańców, a także tworzenie niezwykle istotnego dokumentu, jakim jest Miejska Strategia Rozwiązywania Problemów Społecznych. Temat nie nowy, dogrywany przez wiele miesięcy, prezentowany przez grupę radnych, omówiony i przeanalizowany przez urzędowych prawników. Cóż z tego, skoro nie znajduje przychylności rady. – Jesteśmy już po burzliwej dyskusji na ten temat, która miała miejsce podczas sesji. Uchwałę odesłano do poprawki, a wypowiedzieć się na ten temat mają ci sami urzędowi prawnicy – Jaśniok jest zrezygnowany takim obrotem sprawy. Poszło m.in. o brak zapisu dotyczącego konsultacji z pomocą Internetu a także sprecyzowania roli rad osiedlowych . Poza tym i radni i prezydent stwierdzili, że konsultacje funkcjonują: były dwa razy i inicjatywa nie pochodziła tylko od prezydenta, więc element społeczny jest. – Najciekawsze jest to, że zdaniem części radnych nasz projekt... utrudniałby konsultowanie z mieszkańcami ważnych dla miasta spraw, innymi słowy „odwrócono kota ogonem” - komentuje Jaśniok. W tym przypadku chodzi o zmiany w statucie miasta – poszerzenie listy podmiotów mających inicjatywę uchwałodawczą. Dotąd miał ją prezydent, w nowej wersji dochodziłby rady osiedlowe i grupy liczące ponad 200 mieszkańców.
Szczególnie gorącą dyskusję wywołała ostatnia kwestia, przybierając wymiar sporu ideologicznego w stylu, jak należy rozumieć demokrację. Jaśniok – jeden z wnioskodawców uchwały – był zdumiony, gdy usłyszał od grupy radnych, że pomysł przyznania inicjatywy mieszkańcom to uwstecznienie demokracji. Były także wątki osobiste – sugerowano, że wnioskodawcy chcą na takich działaniach zbić swój polityczny kapitał i zabłysnąć. – Niektórym mieszkają się pewne kwestie, ale pozostawię to bez komentarza – mówi radny (...).
Michał Jaśniok stracił cierpliwość i złożył na prezydenta miasta skargę. Żaden radny jeszcze tego nie zrobił. Rzecz dotyczyła braku odpowiedzi w wymaganym przepisami terminie na jego interpelację a także niedotrzymania publicznie składanych obietnic w związku z opracowywaniem strategii rozwiązywania problemów społecznych. Jaśniok nie składał skargi ze względu na swój interes prawny – to też precedens. Dlaczego do tego doszło? – Ciśnienie środowiska gliwickich organizacji pozarządowych było bardzo duże. Odbierałem w sprawie strategii wiele telefonów. Niejasność sytuacji, niedostępność dokumentu – radni i organizacje nie miały wglądu nawet do wersji roboczej – budziło różne skojarzenia. NGO–sy chciały się wypowiedzieć, ale nie mogły, bo strategią zajmował się tylko zespół roboczy. Poza tym to bardzo ważny dokument jeśli chodzi o pozyskiwanie funduszy unijnych przez organizacje. Złożyłem więc interpelację, pytając w niej o przyczyny niedotrzymania, po raz kolejny, złożonej publicznie obietnicy przedstawienia do konsultacji społecznych tego dokumentu. I czekałem. Niestety, okazało się, że na próżno. Terminy przeszły a odpowiedzi nie było – opowiada Jaśniok (...). Na październikowej sesji radni skargę swojego kolegi odrzucili. Wpierw jednak wysłuchali obszernego tłumaczenia Andrzeja Karasińskiego, zastępcy prezydenta miasta. - Długo przekonywał radnych, że w kwestii strategii zrobiono bardzo dużo, że pośpiech mógłby zaważyć na jakości tego dokumentu. Swoje wywody poprał dwoma opasłymi tomiskami, w sumie liczącymi 400 stron. To był raczej zbiór życzeń, a nie strategia – Jaśniok wie co mówi, bo właśnie obronił pracę doktorską z tej tematyki. Wie jak buduje się dobrą strategię i jakimi prawami się rządzi. To co zobaczył, wcale nią nie było. – Tekst napisano dużym rozmiarem czcionki i z tego względu sprawiał wrażenie tomisk właśnie – dodaje radny. Jego zdaniem skarga sprowokowała pytanie: czy w polityce trzeba dotrzymywać słowa. Koledzy Jaśnioka głosując za jej odrzuceniem udowodnili, że nie. – Poza tym takie działanie pokazało, że w radzie jest pewien układ, że część radnych będzie broniła prezydenta. Nastąpił precedens, na dłuższą metę niebezpieczny – sprawę odrzucono, gdyż prezydent uznał, że nastąpiła nadrzędność – jakość dokumentu ważniejsza od obietnicy. To niebezpieczna ścieżka, która może zostać wykorzystana do „przepchnięcia” innych ważnych dokumentów. Jaśniokowa skarga ma i swoją dobrą stronę - wygenerowała szybsze działania związane ze strategią: dwa dni po sesji Jaśniok trzymał w ręku płytki z dokumentem roboczym. Miesiąc później, w grudniu strategia była gotowa i radni otrzymali jej tekst. – To dobrze przygotowany dokument, liczy tylko 50 stron i jest zrobiony zgodnie ze sztuką – mamy wstęp, analizę otoczenia, dziesięć merytorycznych zagadnień. Można powiedzieć, że teraz to strategia z krwi i kości, a nie zbiór luźnych myśli, jak to miało miejsce np. w przypadku strategii edukacyjnej.
9. Wypowiedź autorska o problemach demograficznych miasta, Nowiny Gliwickie, 2005.
Jestem przedstawicielem pokolenia, które w pewnym sensie przyczynia
się do narastania problemu demograficznego. Młodzi ludzie mają dziś nie
lada kłopot, by zapewnić swoim rodzinom funkcjonowanie w ramach
jakiejkolwiek stabilności. Pracujemy po 12 godzin równocześnie ucząc
się, uczymy się, by mieć potem jakąkolwiek szansę na pracę, którą
zresztą można stracić w 2 tygodnie, w tym samym czasie spłacamy kredyty,
czasem nie własne, lecz rodziców i bierzemy kolejne, chociażby na
mieszkanie. No właśnie - mieszkanie! Czy można realnie myśleć o
założeniu rodziny mieszkając w kawalerce lub z rodzicami? Tą wypowiedzią
nie odkrywam niczego nowego, bo wszyscy widzą, jak jest. Ale proszę w
imieniu wielu współczesnych dwudziesto- i trzydziestolatków o większą
wyrozumiałość dla nas! Płodzenie licznego potomstwa nie jest problemem,
ale zakładanie rodziny na tej za wszech miar miłej i demograficznie
pożytecznej czynności seksualnej się nie kończy. Dzisiaj realizacja
ścieżki: nauka – praca – rodzina – trwa po prostu dłużej.
10. Wypowiedź autorska nt. oceny półmetka kadencji prezydenta, Gazeta Wyborcza, 2005.
Na plus:
- wysoki autorytet osoby prezydenta, także poza Gliwicami,
- zarządzanie miastem poprzez wyodrębnienie i rozwój jego unikalnych cech, które zaczynają bardzo silnie odróżniać nas od sąsiadów, takich jak doskonały klimat inwestycyjny, rozwój nowoczesnej techniki, stworzenie centrum logistyki (ŚCL), strefy ekonomicznej (KSSE), pozyskanie Sądu Okręgowego, co w konsekwencji doprowadziło do uzyskania statusu miasta „wicewojewódzkiego”,
- otwarcie Centrum Ratownictwa Gliwice, czyli miejsca, w którym jednocześnie wypełniają dyżur dyspozytorzy straży pożarnej, pogotowia ratunkowego i policji; pomoc ofiarom wypadków udzielana jest dzięki temu błyskawicznie,
- utworzenie Gliwickiego Centrum Organizacji Pozarządowych, które po początkowym poważnym kryzysie rozwinęło się w tętniącą życiem placówkę łączącą ludzi,
- systematyczne podnoszenie kwalifikacji pracowników Urzędu Miasta, którzy dzięki temu mogą lepiej wykonywać swoje obowiązki.
Na minus:
- w ustalaniu priorytetów koncentrowanie się głównie na sferze inwestycyjnej, a nie społecznej miasta, co prowadzi do tego, że w „budżetowych bataliach” zdarzają się sytuacje, w których zadaszenie nad lodowiskiem lub oświetlenie stadionu sportowego stają się pozornie ważniejsze niż rozwój bazy sportowej w szkołach lub inwestycje w służbie zdrowia,
- przeprowadzenie prywatyzacji w szpitalach - pełnej napięć, błędów, zmieniających się jak w kalejdoskopie koncepcji i zakończenie jej powstaniem Szpitala Miejskiego Sp. z o.o.; ta ograniczona odpowiedzialność brzmi groźnie i wieloznacznie; w sprawie prywatyzacji wprawdzie wielokrotnie wypowiadali się prezydenci, dyrektorzy, kadra szpitali, radni, ale zwykłych pacjentów nikt nie spytał o zdanie,
- zarządzanie miastem bez planów strategicznych – Gliwice nie posiadają jak dotąd strategii pomocy społecznej, prawdziwego programu dla osób niepełnosprawnych, strategii służby zdrowia oraz edukacji, co powoduje, że wiele podejmowanych działań ma charakter wyrywkowy, oparty na zasadzie „gaszenia pożaru”, jeżeli pojawi się jakiś problem w którejś z tych dziedzin,
- prowadzenie inwestycji komunikacyjnych, które były zawsze stałym elementem obietnic wyborczych – obwodnicy nie ma, potem pospiesznie wymyślona została mała obwodnica centrum, ale też są problemy z jej realizacją, podobnie jak z utworzeniem trasy średnicowej; wprawdzie budowana jest autostrada, ale ta inwestycja prowadzona jest przez rząd polski,
- rozrost administracji, mnożenie korespondencji urzędowej w najbłahszych nawet sprawach; utworzenie wielkiego, anonimowego molocha, w którym ludzie utrzymują ze sobą kontakt pisząc do siebie pisma.
11. Wypowiedź autorska o prawie do swobody wypowiedzi, Nowiny Gliwickie, 2006.
Możliwość swobodnego głoszenia opinii przez radnego (posła, senatora), który dzięki temu może reprezentować swych wyborców, jest fundamentem demokracji. Rada Miejska w pierwszym z podjętych stanowisk uznała, że dr. Urbanowi wypowiedziano umowę w Szpitalu nr 1 dlatego, że miał odwagę głosić inne poglądy, niż te „oficjalne i jedynie słuszne”. Nie ma w tej sprawie znaczenia, czy była to umowa o pracę czy zlecenie – rozwiązanie umowy uznano za odwet. Pisemne stanowisko Prezydenta - a konkretnie jego pierwszy akapit - w moim przekonaniu tylko potwierdza, że tak właśnie się stało. Stanowisko Rady Miejskiej nie ma mocy sprawczej – jest jedynie wyrazem protestu przeciwko działaniom, które są po prostu skandaliczne. Drugie z podjętych stanowisk miało charakter ogólniejszy. Rada uznała w nim, że nie będzie tolerowała wywierania presji na samorządowców i stosowania wobec nich restrykcji za głoszone poglądy, bez względu na to, jaką opcję polityczną reprezentują. Jeśli kolejne takie próby nastąpią, również wtedy radni nie dadzą się zastraszyć, a ich protest będzie bardzo stanowczy. Z obydwu decyzji Rady Miejskiej powinni cieszyć się Gliwiczanie – są one sygnałem, że radni będą reprezentowali opinie mieszkańców, a nie będą milczeć w obawie, że np. stracą pracę.
13. Wypowiedź autorska o
dokonanych zmianach w Strategii Rozwiązywania Problemów Społecznych w
Gliwicach, Nowiny Gliwickie, 2006.
Strategia rodziła się w bólach, ale została wreszcie przyjęta. Jej
nowa treść tylko w niewielkim stopniu przypomina to, prezydent
zaproponował do uchwalenia w ubiegłym miesiącu. Komisja ds. Rodziny i
Polityki Społecznej aktywnie włączyła się do pracy, zgłaszając łącznie
kilkadziesiąt poprawek. 99% z nich zostało przez prezydenta
uwzględnionych. Poprawiona Strategia została umiejętnie powiązana m.in. z
narodowym planem rozwoju, strategiami wojewódzkimi i sektorowymi,
analiza sytuacji społecznej została przedstawiona rzeczowo, podejmowane w
jej następstwie decyzje strategiczne są logiczne, spójne, przedstawione
w przejrzysty sposób. Kształt opracowania jest na tyle elastyczny, że w
przyszłości łatwo będzie można wprowadzać niezbędne korekty. Trzeba
przyznać, że pięcioosobowy zespół dokonujący ostatecznej redakcji
uchwały wykonał dużo pracy i zebrał na sesji zasłużone gratulacje.
Dzięki przyjętej przez radnych Strategii organizacjom pozarządowym
łatwiej będzie pozyskać środki zewnętrzne (np. z Europejskiego Funduszu
Społecznego), by realizować zadania w zakresie polityki społecznej.
Przede wszystkim jednak Strategia daje możliwość tworzenia na jej
postawie planów szczegółowych (sektorowych na poziomie operacyjnym), np.
planowanych działań na rzecz osób niepełnosprawnych, rozwoju rynku
pracy, edukacji, podnoszenia poziomu zdrowia. Innymi słowy radni
przyjmując Strategię przyjęli podstawowe kierunki działania, a w
nieodległej przyszłości czeka nas praca trudniejsza i jeszcze ważniejsza
– wskazanie sposobów realizacji konkretnych zadań, czyli harmonogramu,
niezbędnych środków, źródeł finansowania i realizatorów. Komisja
powołała już zespół roboczy do opracowania jednego z takich planów –
działań na rzecz osób niepełnosprawnych. Jeśli wysokie tempo prac
zostanie zachowane, to nasza propozycja zostanie niebawem skierowana do
konsultacji społecznych.
14. O sprzedaży alkoholu tuż koło bram gliwickich szkół, Dziennik Zachodni, 2006.
Korzystny dla handlowców projekt uchwały dotyczący sprzedaży alkoholu
przegłosowali na ostatniej sesji gliwiccy radni. Zmniejszyli mianowicie
wielkość stref objętych zakazem sprzedaży alkoholu. Zgodzili się, aby
alkoholem wolno było handlować w odległości zaledwie 50 metrów od szkół,
przedszkoli, placówek opiekuńczo-wychowawczych dla dzieci, kościołów i
kaplic. W starej uchwale odległość ta wynosiła 100 metrów. Radny Ryszard
Trzebuniak nie miał wątpliwości: inne rozwiązanie uderzyłoby w
przedsiębiorców przez wiele lat obecnych na gliwickim rynku. A także w
nich jako pracodawców. Nie brakowało radnych, którzy mówili, o jakie
lokale chodzi. Że z tradycjami i o rozpijaniu młodzieży nie może być w
nich mowy, bo właściciele pieczołowicie tego pilnują. A niektóre z tych
lokali już zaczynały odczuwać skutki wprowadzonej w 2003 roku uchwały -
wygasały im koncesje na sprzedaż alkoholu i miały problemy z uzyskaniem
kolejnych.
Odmiennego zdania był przewodniczący Komisji ds. Rodziny i
Polityki Społecznej Michał Jaśniok. Proponował, by spojrzeć na skutki
głosowania nie tylko w kontekście interesów grupy przedsiębiorców - i to
wcale nie tak licznej. Zasadnicza jednak wątpliwość była taka: dlaczego
nie wypowiedziała się w tak istotnej kwestii Gminna Komisja
Rozwiązywania Problemów Alkoholowych? Handlowcy zgodnie podkreślali, że
Komisja do Spraw Rodziny chyba rodzin nie ma, skoro obstaje za czymś, co
w efekcie kończyłoby się pozbawieniem miejsc pracy samotnych matek i
innych osób obarczonych rodzinami. Zgoła inne zdanie ma Michał Jaśniok,
przewodniczący komisji. W jego przekonaniu nie wolno posługiwać się
populistycznymi argumentami, bo w istocie przegłosowana uchwała dotyczy
interesu grupki przedsiębiorców. Na sprawę natomiast trzeba spojrzeć w
skali całego miasta i interesu tych, którzy sami nie mogą jeszcze o
sobie decydować - dzieci i młodzieży. Radni, którzy nie zgadzali się z
projektem uchwały argumentowali, że w Gliwicach zaszły procesy odwrotne
od tych, które dzieją się w kraju i w Europie, gdzie nie można alkoholi
zachwalać na reklamach zewnętrznych, a w telewizji jego reklamy
pojawiają się po 23. Jaśniok nie tylko był przeciwny temu, co się stało
podczas głosowania. Poszedł dalej - zgłosił do protokołu votum
separatum. Aby odciąć się od wszystkich skutków, jakie jego zdaniem, ta
decyzja Rady niesie na przyszłość.
Mówi Michał Jaśniok, radny: Nie
godzę się na to, aby rozwiązania systemowe były konstruowane pod kątem
kilku podmiotów gospodarczych, których interesy mają być zabezpieczone.
Musimy patrzeć na sprawę znacznie szerzej. Właściciele lokali twierdzą,
że ograniczenie jakie niosła uchwała w poprzednim brzmieniu,
spowodowałyby konieczność zwolnienia ich pracowników. Ten argument jest
populistyczny. Czy w rewanżu mam kierować do nich matki, albo też całe
rodziny, które trafiają do mnie, a ich życie zrujnował alkohol? Rolą
Komisji ds. Rodziny jest zwracanie uwagi na to, jakie społeczne skutki
przynoszą podejmowane uchwały. Kwestią budzącą wątpliwości nie jest w
tym przypadku sprzedaż alkoholu dzieciom i młodzieży, bo ta sprawa
została już uregulowana - to oczywiście przestępstwo. Problem, na który
zwracam uwagę, ma charakter obyczajowy i dotyczy zgody na dorastanie
najmłodszych mieszkańców miasta w bliskim sąsiedztwie alkoholu. Jestem
pewny, że w dyskusji przedstawiłem punkt widzenia wielu osób, które już
dzisiaj skarżą się na złą sytuację. Szkół, przy których tuż za płotem
działąją lokale, czy też mówiąc wprost - knajpy - jest dużo, a za sprawą
podjęcia tej nieszczęsnej uchwały może być ich więcej. Ciekawe, że nikt
z autorów tego rozwiązania nie zadał sobie trudu, by spytać o opinię
Gminną Komisję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Głos tego gremium
(złożonego ze specjalistów - pracowników pomocy społecznej, terapeutów,
policjantów) jest bardzo ważny. Zabrakło go.
15. O współpracy miasta z organizacjami pozarządowymi, Dziennik Zachodni, 2006.
Pozarządowe Centrum Inicjatyw Społecznych sądzi się z Urzędem Miasta o
3 tysięcy złotych, które magistrat powinien zapłacić za zrealizowany
przez CIS program "Starszy brat, starsza siostra". Smaczku sprawie
dodaje fakt, że dwukrotnie miało już dojść do podpisania ugody, przy
czym za każdym razem radca prawny magistratu wycofywał się. Ostatni raz
kilka dni po tym, kiedy sam zaproponował ugodę (...) W ostatnim piśmie
procesowym pojawiły się ponadto argumenty, których urząd do tej pory nie
wytaczał, a są one nieprawdziwe. Choć sądzimy się o pieniądze,
dowiedzieliśmy się, że nie przedstawiliśmy sprawozdania merytorycznego.
Czemu więc wcześniej byliśmy za nie chwaleni? - zastanawia się Joanna
Sarre, wiceprezes Centrum Inicjatyw Społecznych. Zaprosiłem na
posiedzenie obie strony konfliktu oraz radcę prawnego magistratu. Na tym
etapie nie chodziło nam tylko o sprawdzenie zasadności skargi, bo
przede wszystkim chcieliśmy doprowadzić do kompromisu - mówi radny
Michał Jaśniok, przewodniczący komisji. - Sądziliśmy, że się udało,
spotkanie miało miejsce w Gliwickim Centrum Organizacji Pozarządowych, a
jego szef podsunął pomysł, że skoro zakończył się rok budżetowy i nie
można realizować zobowiązań, to sprawę można sfinalizować w drodze ugody
sądowej. Jako komisja zawiesiliśmy więc postępowanie skargowe, licząc,
że skoro strony się dogadały, to spór umrze śmiercią naturalną. Wkrótce
dowiedzieliśmy się, że pomimo wcześniejszej zgody na ugodę sądową
magistrat wycofał się przed rozprawą sądową. Wówczas CIS wystąpił z
pozwem do sądu. Na niejawnym posiedzeniu sąd we wrześniu ubiegłego roku
wydał Urzędowi nakaz płatniczy. Jednak ten odwołał się. Skarga wróciła
więc na posiedzenie komisji ds. rodziny, która uznała argumenty CIS za
zasadne. Uchwały w tej sprawie nie podpisał jednak radca prawny Urzędu
Miasta. - Domyślam się, że nie bez znaczenia jest fakt, że radca
reprezentuje jedną ze stron postępowania: musiałby podpisać dokument
uznający skargę na... swego pracodawcę - dodaje Jaśniok.. Ostateczną
decyzję o uznaniu skargi CIS miała podjąć Rada Miejska. Michał Jaśniok
dodaje, że doszło wówczas do kuriozalnej sytuacji. Radny miał bowiem
odczytać treść uzasadnienia skargi, ale nie pozwolono mu z uwagi, że
druk został... wycofany. Dlaczego? Bo sprawa toczy się przed sądem i
radnym nie wolno odnosić się do spraw "w biegu". Kiedy uchwała stanęła
na kolejnym posiedzeniu Rady Miejskiej scenariusz powtórzył się i znów
skarga CIS została wycofana. Joanna Sarre podkreśla, że nie odczuła, by
mimo wytoczenia armat, CIS był przez magistrat traktowany gorzej.
Dostaje kolejne dotacje, przy czym... nieprecyzyjne zapisy zostały w
umowie poprawione.
16. O sposobie prywatyzacji szpitali, Dziennik Zachodni, 2006.
Jak zarządzane są gliwickie szpitale, zwłaszcza zaś budząca najwięcej
emocji "jedynka"? Wyniki finansowe wskazują, że choć problemów nie
ubędzie z dnia na dzień, wychodzą na prostą. Remontowane, doposażane w
nowoczesny sprzęt, przede wszystkim zaś - nie generują długów.
Wypowiedzi radnych, którzy zwołali nadzwyczajną sesję w sprawie
zwolnienia z "jedynki" radnego Tadeusza Urbana, wprawiły wielu naszych
Czytelników w osłupienie. Bo dyskusja przerodziła się w sąd nad dyrektor
Ewa Świderską, likwidatorem "jedynki". No to jak jest w tym szpitalu -
dobrze czy źle?
Senator Jadwiga Rudnicka nigdy nie ukrywała słów
krytyki dla gliwickiego samorządu. Stwierdziła nawet, że w Gliwicach
jest trudniej i gorzej niż gdziekolwiek indziej. Inni radni twierdzą
wprost - reklamowanie dokonań Świderskiej to marketing polityczny.
Gorzej - propaganda. Należy do nich radny Michał Jaśniok. Tadeusz Urban i
inni radni z PiS dorzucają łamanie praw pracowniczych i fatalną
atmosferę, panującą wśród pracowników szpitala - bez względu na
zajmowane stanowisko. Dotyczy to także kondycji finansowej pracowników,
spowodowanej oszczędnościami, wprowadzonymi przez dyrekcję.
17. O uratowaniu przed likwidacją szkoły w Sośnicy, Dziennik Zachodni, 2006.
Euforia zapanowała wśród zgromadzonych w magistracie mieszkańców na
wieść o wyniku głosowania nad zlikwidowaniem sośnickiej Szkoły
Podstawowej nr 15. Radni nie zaakceptowali propozycji władz miejskich.
"Piętnastka" i SP nr 21 nie zostaną więc połączone. - Nasza szkoła
zostaje, wygraliśmy! - nie kryła radości Joanna Kozioł, matka dwójki
dzieci uczęszczających do tej placówki. Dawno na sesji nie było dyskusji
tak gorącej i emocjonalnej. Na miejscach dla mieszkańców
przysłuchujących się obradom usiedli bowiem przedstawiciele rodziców i
społeczności Rady Rodziców Szkoły Podstawowej nr 15 w Sośnicy. Ludzie
wiedzieli bowiem, że losy "ich" placówki będą się bowiem ważyć właśnie
na tej sesji (...) Argumentacja, przedstawiona przez prezydentów Jana
Kaźmierczaka i Zygmunta Frankiewicza nie trafiła do rodziców
zgromadzonych na sali. Troska o przyszłość i szanse na lepszy, życiowy
start nie zostały zaakceptowane. Co ważne - nie przekonały także radnych
na tyle, aby mogli oni przegłosować projekt uchwały zgodnie z
intencjami miasta. (...) - Ile to kosztowało! Z naszych pieniędzy! -
rozlegały się głosy z sali. Frankiewicz wyjaśnił, że było to dokładnie 3
tys. 118 zł. Konsultacja społeczna jednak nie powiodła się, odpowiedzi
na list nie było wiele. Przeciwni pomysłowi radni - m.in. Michał Jaśniok
- powiedzieli DZ po sesji, że inaczej być nie mogło, bo w liście nie
było pytania, ale już konkretna teza, którą udowadniano.
18. O funkcjonowaniu taxi-busów dla osób niepełnosprawnych, Gazeta Wyborcza, 2006.
Magistrat nie wywiązuje się z obietnicy zapewnienia nam tańszego
transportu - alarmują gliwiccy niepełnosprawni. Od 1 sierpnia miasto
zawiesiło program, dzięki któremu mogli podróżować specjalnym
mikrobusem. Samochód jest własnością miasta, które do jego obsługi
wynajmowało zewnętrznego przewoźnika. Niepełnosprawni mieszkańcy Gliwic,
niezależnie od pory dnia, mogli telefonicznie wezwać auto. Płacili
tylko 80 gr za kilometr, resztę dokładał magistrat. Jednak szybko się
okazało, że takie rozwiązanie nie funkcjonuje jak należy. Dostawałam
coraz więcej sygnałów, że pod wskazany numer nie można się dodzwonić, a
jak już się uda, to mikrobus się spóźnia nawet kilkadziesiąt minut.
Ludzie notorycznie narzekali też na nieuprzejmość kierowców. Zdarzało
się też, że kierowca odmawiał przyjazdu, tłumacząc, że mu się nie
opłaca. Poza tym samochód był już naprawdę bardzo wysłużony - wylicza
Janina Stoksik, szefowa Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych w
Gliwicach.
Skargi przyniosły skutek i miasto w maju rozwiązało z nim umowę.
Jak
się okazało, to był dopiero początek kłopotów. Przez miesiąc taxibusem
jeździli na zlecenie kierowcy PKM-u, a od sierpnia samochód stoi na
parkingu, bo magistrat nie rozpisał jeszcze przetargu na świadczenie
usług transportowych. Jerzy Myczkowski, naczelnik wydziału zdrowia i
spraw społecznych, tłumaczy, że wszystkiemu są winne względy
proceduralne. - Po prostu trudno jest znaleźć przewoźnika, które spełnia
wszystkie wymagania. Mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, żeby ten
problem jak najszybciej rozwiązać. Przygotowujemy się także do zakupu
nowego mikrobusu, który zastąpi wysłużony pojazd. Jednak żadnych
konkretnych terminów nie mogę na razie podać - mówi Myczkowski. Michał
Jaśniok, przewodniczący komisji ds. rodziny i polityki społecznej, który
rozpatrywał skargi użytkowników taxibusu. - Miasto powinno raczej samo
pomyśleć o zatrudnieniu wykwalifikowanego kierowcy wraz z pomocnikiem.
Specjalnie wyszkoleni w Ośrodku Pomocy Społecznej pracownicy to
pewniejsze rozwiązanie niż szukanie na siłę jakiejś przypadkowej firmy -
mówi Jaśniok.
19. O tym, jak to mieszkańcy części Zatorza stali się sośniczanami, Gazeta Wyborcza, 2006.
Gliwiccy radni, dzieląc na nowo miasto na okręgi wyborcze,
przyłączyli część Zatorza do Sośnicy. - To jakieś nieporozumienie. My
nie mamy nic wspólnego z Sośnicą - mówią mieszkańcy ul. Chorzowskiej.
Skąd całe zamieszanie ze zmianą okręgów wyborczych? Dlatego, że
gliwiczan jest coraz mniej. Od ostatnich wyborów liczba mieszkańców
miasta spadła poniżej 200 tys. To oznacza, że skład Rady Miejskiej w
następnej kadencji zmniejszy się o trzy osoby - z 28 do 25. Ta zmiana
wymusiła również opracowanie nowej siatki okręgów wyborczych. O
kształcie nowego podziału radni zadecydowali podczas ostatniego
posiedzenia rady. Większość zmian nie wzbudziła kontrowersji. Oburzeni
są tylko mieszkańcy Zatorza, mieszkający przy ul. Chorzowskiej oraz jej
przecznicach. Trafili do jednego okręgu obejmującego Sośnicę i Ligotę
Zabrską. - Przecież my nigdy nie byliśmy w żaden sposób nijak związani z
Sośnicą. To całkiem inna część miasta. Może i wydaje się blisko, ale
oddziela nas szerokie torowisko linii Katowice - Wrocław i rzeka
Bytomka. Nawet dojechać nie ma jak, chyba tylko jeden autobus kursuje -
mówi Stanisław Pera, który przy ul. Chorzowskiej mieszka od
kilkudziesięciu lat. - Nic nas też nie łączy historycznie. Sośnica była
kiedyś częścią Zabrza. Mieszkańcy obawiają się, że nie będą mieli szans
na wybór własnego reprezentanta. W okolicach ul. Chorzowskiej mieszka
jedynie 2000 mieszkańców, podczas gdy w Sośnicy i Ligocie Zabrskiej
ponad 37 tys. Do podziału jest pięć mandatów. - Dojdzie do tego, że nasz
radny będzie na co dzień mieszkał w Sośnicy i nie będzie miał z
Chorzowską nic wspólnego - argumentuje Dorota Kubica, mieszkanka
Zatorza. Takie rozwiązanie nie podoba się także Michałowi Jaśniokowi,
radnemu z Zatorza: - To nie do pomyślenia, żeby wyrwać nagle główną
ulicę i zrobić z niej dodatek do Sośnicy. Takie działanie to przykład
przedmiotowego traktowania ludzi, którzy przez lata byli mieszkańcami
Zatorza. Jakie zatem jest uzasadnienie takiego podziału na okręgi
wyborcze? Według przedstawicieli gliwickiego magistratu, wszystkiemu
winna jest dramatycznie szybko zmniejszająca się liczba mieszkańców
Sośnicy. - Chcieliśmy, żeby podział na okręgi wyborcze był decyzją
stałą. W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy liczba mieszkańców Sośnicy
zmniejszyła się o 450 osób. Przy dalszym spadku liczby mieszkańców w
takim tempie wkrótce doszłoby do sytuacji, w której nie można by wyłonić
nawet minimalnie wymaganej w jednym okręgu liczby pięciu radnych. I
znów trzeba by dokonywać zmian. Stąd przyłączenie do okręgu ul.
Chorzowskiej - wyjaśnia Joanna Lenczowska z Urzędu Miasta w Gliwicach.
Takie wytłumaczenie nie przekonuje jednak mieszkańców. - Rozumiem, że
wszystko się musi zgadzać z przepisami ordynacji wyborczej, ale przecież
to chyba wybory są dla ludzi, a nie odwrotnie - denerwuje się Kubica.
20. Wypowiedź autorska o starcie w wyborach z listy niepartyjnej, Nowiny Gliwickie, 2006.
Gdy odwiedzam jako radny mieszkańców w ich domach i przedstawiam
sprawozdanie ze swojej pracy, informuję także o podjętej decyzji. Słyszę
wówczas – to dobrze, że wreszcie będziemy mogli głosować po prostu na
Pana, nie wspierając wbrew sobie jakiejś partii politycznej. Podjąłem
zatem decyzję trudną, ale oczekiwaną. Dziś nikt już nie ma wątpliwości,
że partyjniactwo, szczególnie na szczeblu samorządowym, niczemu dobremu
nie służy. Liczą się konkretni ludzie, ich zaangażowanie, uczciwość i
realizacja programu wyborczego. Jest jeszcze drugi ważny powód – na
listach tych znajdą się najbardziej znani społecznicy, liderzy lokalni, z
którymi miałem przyjemność współpracować od lat. Skład tych list będzie
dla wszystkich miłym zaskoczeniem. To właśnie idea tworzenia
autentycznego ruchu społecznego, złożonego z ludzi wiarygodnych, a nie
partyjnych działaczy, jest dla mnie najważniejsza i warto się w nią
zaangażować.
21. Wypowiedź autorska o problemie biedy w Gliwicach, Nowiny Gliwickie, 2007.
Z problemem
przejmującej biedy spotykam się często, bowiem kilka razy w tygodniu reaguję na
prośbę spotkania się i przyjęcia interwencji. Z mieszkańcami rozmawiam nie
tylko w urzędzie miasta, lecz udaję się z wizytą do ich domów. Zapoznając się z problemami i obserwując, w jakich warunkach żyją niektórzy
gliwiczanie odczuwam niekiedy zwątpienie -
brak pracy, niespłacony kredyt, zadłużenie czynszowe i widmo eksmisji, ciężka
choroba wymagająca zakupu leków i trójka dzieci uczących się – to opis sytuacji
rodzinnej, która ma miejsce bardzo często, co gorsza – wszystkie te elementy
występują zazwyczaj łącznie. Uważam, że nie ma sytuacji beznadziejnych, więc
warto się zaangażować. Sądzę jednak, że pomoc powinna być udzielona niemal
wyłącznie tym, którzy wykazują aktywną postawę i czynią starania, by własnym
wysiłkiem wybrnąć z tej sytuacji. Podoba
mi się pomysł zawiązywania kontraktów socjalnych, gdzie dwie strony – OPS i
podopieczny -określają wspólne obowiązki, np. pracownik socjalny deklaruje
pomoc finansową i rzeczową w zamian za przepracowanie przez podopiecznego określonej
ilości godzin w ramach prac społecznie użytecznych (np. dotyczących utrzymania
czystości). Taka forma współpracy mogłaby stać się nawet szansą spłaty rosnącego
zadłużenia czynszowego, jak uczyniono to w jednym z miast Polski. Spore nadzieje wiążę także z rychłym
powstaniem Centrum Integracji Społecznej, które da szansę długotrwale
bezrobotnym powrócić do normalnego cyklu życia, wyciągając z biedy nie tylko
pojedyncze osoby, lecz także ich rodziny.
Oczywiście nie wszystkie osoby ubogie mogą wykazywać aktywność , dlatego szczególnymi formami opieki (już nie pomocy) muszą być otoczeni chorzy, w tym niepełnosprawni i dzieci, więc ci, którzy nie z własnej winy znaleźli się w biedzie. Komisja ds. Rodziny i Polityki Społecznej wraz z partnerami społecznymi (organizacjami pozarządowymi) rozważa pewną modyfikację systemu pomocy społecznej i uruchomienia interdyscyplinarnych zespołów interwencyjnych. W ich ramach np. pracownik socjalny, pedagog szkolny, psycholog, radny, urzędnik zajmujący się przydziałem mieszkań wspólnie omawialiby przypadki poszczególnych rodzin określając możliwe formy wsparcia i pomagając sobie wzajemnie (np. wymieniając się informacjami). To skomplikowany problem (dotyczący także kwestii niezwiązanych z pomocą społeczną, np. odnoszący się do sprawy ochrony danych osobowych), ale gdyby udało się takie zespoły uruchomić, byłaby to szansa na szybką i – co ważniejsze – kompleksową pomoc całej rodzinie.
Miasto stara
się mądrze gospodarować pieniędzmi na pomoc społeczną. Niekiedy danie samej
ryby (zamiast wędki) może działać demotywująco i – paradoksalnie – w długiej
perspektywie pogorszyć sytuację takiej osoby. Pojawia się jednak pytanie, czy
wykorzystujemy wszystkie możliwości w zakresie ograniczania ubóstwa. Daleki
jestem od uznania, że każda szansa została już wykorzystana. Ogromnym
potencjałem dysponują organizacje pozarządowe, ale nie tylko te najsilniejsze
(PCK, Caritas i Tow. św. Brata Alberta), bowiem funkcjonuje wiele bardzo
małych, lokalnych inicjatyw pomocowych. Siła „pozytywnego rażenia” tych
organizacji byłaby znacznie większa, gdyby miasto chętniej udzielało im
wsparcia i częściej powierzało realizację zadań z zakresu polityki społecznej.
Trzeba uwierzyć społecznikom – są bliżej, więc efektywniej mogą rozdzielić
środki pomiędzy autentycznie potrzebujących. Klimat współpracy z organizacjami pozarządowymi
mógłby być lepszy, a kryteria rozstrzygania konkursów – bardziej przejrzyste.
Michał Jaśnok, radny,
przewodniczący Komisji ds. Rodziny i Polityki Społecznej.
22. Wypowiedź autorska o świetlicach dla dzieci, Dziennik Zachodni, 2008.
Z perspektywy urzędu wiele spraw wygląda bardzo kolorowo –
gliwiczanie bogacą się i wszystkim żyje się dostatniej. Czytając Miejski Serwis
Informacyjny Urzędu Miejskiego można nawet utwierdzać się w tym przekonaniu.
Jednak są w Gliwicach miejsca, w których po prostu żyje wielu ubogich ludzi i
żadne działania propagandowe nie poprawią kondycji ich portfela. Dla wielu
rodzin, szczególnie w dzielnicy Robotnicza, z okolic Jana Śliwki czy Sośnicy pomoc
świadczona przez świetlice dla dzieciaków jest bardzo potrzebna. Oczekiwania
nie są wygórowane – potrzebne jest ciepłe miejsce, gdzie dziecko może zjeść
posiłek, odrobić lekcje, pobawić się z rówieśnikami, porozmawiać z autorytetem
– dorosłym opiekunem. Świetlice opiekuńczo-wychowawcze, bo o nich mówię,
powinny funkcjonować w każdej dzielnicy. Koszt ich pracy jest wielokrotnie
niższy niż walki z przestępczością wśród nieletnich, zgodnie z zasadą
Fieldinga, że „jeśli dzieci nic nie robią, na pewno robią coś złego”. W takich
świetlicach potrzebny jest życzliwy człowiek, bez czterech fakultetów i
ukończonej resocjalizacji, lecz pracujący z pasją. Jest w Gliwicach wielu ludzi
i wiele organizacji pozarządowych prowadzących takie placówki i nie zmieniajmy
tego. Drugim rodzajem placówek powinny być świetlice socjoterapeutyczne,
zatrudniające profesjonalistów, którzy realizowaliby na wysokim poziomie
programy terapeutyczne dla całych rodzin i dzieci, które znalazły się w
dramatyczne sytuacji – weszły już w konflikt z prawem, są ofiarami przemocy lub
mają za sobą inne ciężkie doświadczenia. Podopiecznych do takich placówek
powinni kierować kuratorzy sądowi, psychologowie z Poradni
Psychologiczno-Pedagogicznej lub pracownicy opieki społecznej. Skłaniam się ku
temu, by merytoryczną opiekę nad tymi miejscami wraz z zatrudnianiem
wykwalifikowanych opiekunów sprawował Ośrodek Pomocy Społecznej. Koszt pracy
takich ośrodków byłby oczywiście o wiele większy, ale przypuszczam, że
utworzenie 3 świetlic tego typu zabezpieczyłoby potrzeby. Ostatnim elementem
systemu powinny być kluby dla młodzieży (takie jak „Przystań” stowarzyszenia
GTW), których prowadzenie jest zdecydowanie najtrudniejsze, ale jeśli ich nie
utworzymy, praca dwóch wcześniejszych typów placówek będzie pozbawiona sensu. Podsumowując – świetlice i kluby wymagają
rozwoju, tym bardziej, że te opiekuńczo-wychowawcze są propozycją dla
wszystkich dzieci, nie tylko ubogich i pochodzących z tzw. rodzin
dysfunkcyjnych. Jeśli władze podejmą decyzje o ograniczaniu pracy świetlic i
klubów prowadzonych przez organizacje pozarządowe, bądź też obłożą je
niemożliwymi do wypełnienia normami, grozi nam utrata wielu społeczników,
którzy nie tylko pomagali dzieciakom, ale pełnili ważną rolę dla całej
dzielnicy integrując mieszkańców do wspólnego działania.
Michał Jaśniok, radny, przewodniczący komisji ds. rodziny i
polityki społecznej.
23. Wypowiedź autorska o projekcie ustawienia parkomatów, Dziennik Zachodni, 2008.
Wprowadzenie opłat za parkowanie powinno zostać poprzedzone
badaniami rynku oraz konsultacjami społecznymi. W przypadku Gliwic ma być
inaczej. Organizatorzy spotkania nie ukrywali, że materiał, na podstawie
którego radni będą podejmować decyzje, jest zbiorem niedookreślonych
doświadczeń i przemyśleń autora projektu. Uznano, że przeprowadzenie badań
przed podjęciem uchwały nie ma sensu. Takie postępowanie w nauce określamy
mianem prowadzenia eksperymentu, przy czym jego przedmiotem będą mieszkańcy
miasta, a podmiotem – ich zachowania i cierpliwość. Na razie brak jest realnej analizy popytu,
wpływów, wariantów alternatywnych (np. wprowadzenia „biletu zerowego” za
pierwsze pół godziny itp.), brak też koncepcji budowy nowych miejsc
parkingowych - pracę ograniczono do pokolorowania mapy miasta na strefy i
ustalenia stawek na maksymalnym poziomie, który dopuszcza prawo. Jeśli
większość radnych zostanie przekonana o tym, że decyzję trzeba podjąć, a potem
„poobserwujemy co się dzieje i jakoś to będzie”, może skończyć się to kompletną
katastrofą. Tak stało się przecież w Katowicach, w których dziś spotkać można
kikuty dawnych parkomatów. Autorowi koncepcji warto jednak pogratulować
szczerości – gdy padło pytanie, co stanie się, gdy wprowadzenie najwyższych
opłat nie rozwiąże problemu z parkowaniem, pouczył, że samochód jest luksusem,
nikt nikomu nie każe nim jeździć i zawsze można go sprzedać... Taka puenta
wszystkich – bez wyjątku – wprowadziła w konsternację, bezlitośnie obnażając
słabość przedstawianych propozycji.
Budowa Podium ma się rozpocząć w przyszłym roku i potrwać do końca 2012 roku. Opozycyjni gliwiccy radni chcą poczekać z budową hali Podium, aż
skończy się kryzys. - Z niczego nie będziemy się wycofywać - odpowiadają
władze miasta.
Hala Podium to flagowa inwestycja miasta. Ma być jedną z
najnowocześniejszych aren na południu Polski, która maksymalnie pomieści
15 tys. widzów. Inwestycja od początku imponowała nie tylko rozmachem,
ale i ceną. Ma być co prawda dofinansowana kwotą 41,6 mln euro z
funduszy unijnych, ale ostatnio miasto policzyło, że budowa będzie
kosztowała 350 mln zł. - Ta kwota powinna się nieco zmienić na naszą
korzyść, bo ceny usług budowlanych spadają. Ale ostateczną sumę poznamy
dopiero po przetargu - mówi Janusz Moszyński, pełnomocnik prezydenta
Gliwic ds. budowy hali.
Już teraz wiadomo, że miasto będzie musiało wziąć kredyt na
realizację inwestycji. Na razie Gliwice badają możliwości zaciągnięcia
pożyczki w Europejskim Banku Inwestycyjnym lub Europejskim Banku
Odbudowy i Rozwoju. Na jaką kwotę i okres - tego jeszcze nie wiadomo.
Kredytowe plany ratusza niepokoją opozycyjnych samorządowców. Radni z
Prawa i Sprawiedliwości podkreślają, że od początku opowiadali się za
pomysłem budowy gliwickiej hali. - Ale zmieniła się rzeczywistość
gospodarcza. Miasto podejmowało decyzję w tej sprawie w czasach
koniunktury, teraz mamy kryzys. Właśnie dlatego nie poparliśmy
tegorocznego budżetu, bo nadmiernie obciążają go wydatki na Podium -
mówi Marek Kopała, szef klubu PiS w samorządzie. - Ucierpią na tym
pozostałe inwestycje w mieście, takie jak rozwój komunikacji.
Zaciągnięte kredyty sprawią, że w przyszłości władze będą miały związane
ręce, bo trzeba będzie je spłacić. Dlatego opowiadamy się za
wstrzymaniem budowy do czasu poprawienia sytuacji gospodarczej - dodaje
Kopała.
Radny Michał Jaśniok z Forum Mieszkańców Gliwic, który jest doktorem
nauk ekonomicznych i wykładowcą w Akademii Ekonomicznej w Katowicach,
również zwraca uwagę na fakt, że w ciągu kilku najbliższych lat
możliwości rozpoczęcia w mieście nowych inwestycji w związku z budową
Podium będą mocno ograniczone. - Nie przygotowano biznesplanu dla tej
inwestycji, więc towarzyszy jej bardzo wysokie ryzyko podjęcia błędnych
decyzji - podkreśla Jaśniok.
Radny zaproponował, by zbadać, jaki obiekt stanowić będzie
najsilniejszą konkurencję dla Podium (Spodek, a może Allianz Arena, hale
sportowe w Czechach czy na Słowacji). - Chodzi o to, żeby Gliwice mogły
się wyróżnić i zaproponować coś więcej. Na razie analizy marketingowe
nie zostały przeprowadzone. Uznano, że najpierw powstanie Podium, a
potem jakoś to będzie, np. uda się zorganizować mistrzostwa w piłce
siatkowej. Przedsiębiorstwa nie mogą sobie pozwolić na tak beztroską
postawę, bo szybko zostałyby zmiecione z rynku. Każdą ważną inwestycję
poprzedzają badaniami rynku - mówi Jaśniok i dodaje, że jego wnioski o
przygotowanie profesjonalnego biznesplanu przed rozpoczęciem inwestycji
pozostały bez echa. Gliwiccy urzędnicy tłumaczą, że wstępne analizy dotyczące przyszłego
funkcjonowania Podium zostały opracowane w tzw. studium wykonalności.
Nikt też budowy hali nie zamierza wstrzymywać.
- To ogromna inwestycja, która będzie służyła naszym dzieciom i
wnukom. Ale o żadnym nadmiernym obciążeniu finansów Gliwic na przyszłe
lata nie ma mowy. Budżety może będą trochę bardziej napięte, ale na inne
inwestycje też powinno starczyć - mówi Marek Jarzębowski, rzecznik
prezydenta Gliwic.
25. O konsultacjach społecznych ws. likwidacji linii tramwajowej, Dziennik Zachodni, 2009.
Najpierw manifestacja związkowców z Tramwajów Śląskich pod Urzędem
Miejskim zakończona ich wdarciem się do sekretariatu prezydenta, potem
sesja, na której radni zdecydowali, że nadchodzącemu referendum do
Parlamentu Europejskiego nie może towarzyszyć pytanie o przyszłość
tramwajów. Wszystko, zdaniem urzędników rozbija się o kompetencje. To
bowiem nie radni, ani tym bardziej mieszkańcy mogą decydować o "być albo
nie być" tego środka lokomocji, a zgromadzenie członków Komunikacyjnego
Związku Komunalnego GOP.
Zygmunt, nie zabijaj tramwai! - ten nieortograficzny apel skierowany
do prezydenta Zygmunta Frankiewicza był jednym z kilkunastu, jakie
znalazły się na transparentach związkowców. Pod oknami jego gabinetu
protestowali przedstawiciele wszystkich działających w TŚ związków
zawodowych. W stronę budynku poleciał pomidor.
- Walczymy o swoje miejsca pracy, ale i o najtańszy oraz najbardziej
ekologiczny środek komunikacji dla mieszkańców. W zajezdni gliwickiej
pracuje 130 motorniczych. Ci, którzy nie będą obsługiwać linii w innych
miastach, zostaną zwolnieni - mówił "PDZ" Janusz Ziober z WZZ Sierpień
80.
W Gliwicach plany likwidacji dotyczą tramwajów nr 1 i 4. Obie
linie są deficytowe. Do obsługi "czwórki" w tym roku trzeba będzie
dołożyć ponad 900 tys. zł, do "jedynki" ponad 2,3 mln zł. Urząd Miasta
nie chce dłużej finansować zdezelowanego taboru i nieremontowanych od
lat torowisk. Protestujący natomiast argumentują, że tramwaje
przegrywają z autobusami, które miałyby ewentualnie je zastąpić, bo
przez lata samorząd wspierał finansowo Przedsiębiorstwo Komunikacji
Miejskiej. Ten, ich zdaniem, dzięki temu mógł kupować nowoczesne
autobusy. Podkreślają też, że tramwaj to ekologiczny i bardziej
przyjazny środek lokomocji.
Kilka tygodni temu w mieście zawiązał się Obywatelski Komitet Obrony
Tramwajów. Z petycją o przeprowadzenie referendum do Urzędu Miasta
zwróciła się też Rada Osiedlowa Środmieście. Oba gremia łączy m.in.
osoba Andrzeja Pieczyraka, który w zeszłym roku zainicjował zbieranie
podpisów o referendum w sprawie odwołania Zygmunta Frankiewicza. Jednym z
argumentów zakończonej porażką akcji była niezałatwiona przez
urzędników kwestia wyprowadzenia tranzytu TIR-ów z centrum miasta.
Kolejna referendalna próba także nie powiodła się. M.in. dlatego, że
urzędnicy uznali, że to nie oni są adresatem żądań, co okazało się
podczas sesji.
- Rada Miasta nie może wpływać na inny organ, czyli na KZK GOP, bo
zakwestionowałby to nadzór prawny wojewody - mówił m.in. prezydent
Zygmunt Frankiewicz.
Tym samym na starcie padła propozycja Michała Jaśnioka, by
przeprowadzić konsultacje społeczne. Z odpowiedzi prezydenta radny
dowiedział się też, że nawet gdyby doszło do referendum, czy
konsultacji, to opinia mieszkańców nie musi być wiążąca dla zgromadzenia
członków KZK GOP.
Upadł tym samym pomysł, by dla ograniczenia kosztów referendum
przeprowadzić jz wyborami do Parlamentu Europejskiego. Głosowanie "dwa w
jednym" miałoby obniżyć koszty całego przedsięwzięcia, a jak stwierdził
radny Marek Berezowski, byłyby one porównywalne z kosztem ustawienia
sztucznej choinki przy ul. Dworcowej. Przypomnijmy, kosztowała ona 190
tys. zł. Stanowisko urzędników, opierających się na zaleceniach
Państwowej Komisji Wyborczej jest jednak takie, by nie łączyć obu
głosowań.
Kiedy więc rozstrzygnie się los gliwickich tramwajów? Jak powiedział nam
Marek Jarzębowski, rzecznik Urzędu Miasta, zapewne w połowie maja.
- Przedstawicieli wszystkich miast wchodzących w skład KZK GOP
zapoznamy m.in. z kosztami dalszego utrzymania obu linii. To od nich
będą zależeć kolejne decyzje - podkreśla Marek Jarzębowski.
Kamil Lipski: Moje pierwsze pytanie dotyczy wyglądu zewnętrznego. Krąży obiegowa opinia, że osobom obiektywnie atrakcyjnym fizycznie łatwiej jest osiągnąć sukces na niwie zawodowej. Czy jest tak faktycznie?
Michał Jaśniok: Wyniki badań są tutaj jednoznaczne. Nie tylko w polityce, również w pracy. W każdym obszarze działalności człowieka uroda przynosi szczęście i powoduje, że pewne rzeczy stają się prostsze. Na rynku politycznym wyniki badań ze Stanów Zjednoczonych pokazują dobitnie, że gdy stawali naprzeciw siebie kandydaci na funkcję prezydenta, w zdecydowanej większości przypadków wygrywał ten wyższy. Uprzedzam jednak, by nie przeceniać kwestii wizerunkowych, takich jak aparycja, wygląd twarzy, ubiór, kolorystyka. To naprawdę nie jest najważniejsze. Są sprawy bardziej fundamentalne, które dla wyboru mają znaczenie pierwszorzędne. W polityce tą sprawą najważniejszą jest korzyść, jaką polityk dostarcza wyborcy.
K.L.: Czy tak samo jest ze sferą prywatną? Czy z osobami atrakcyjnymi chętniej się spotykamy, spędzamy czas?
M.J.: Pewnie tak. Jeżeli ktoś dba o siebie, oznacza to, że jest też staranny w innych rzeczach, które robi. Skoro potrafi poświęcić czas na samego siebie, to świadczy, że jest człowiekiem zorganizowanym.
K.L.: Czy są jakieś charakterystyczne cechy wyglądu zewnętrznego mogące zapewnić sukces? Wspomnieliśmy już o wzroście.
M.J.: Łatwiej wymienić rzeczy, które powodują, że o sukcesie można zapomnieć. Wyborcy niechętnie odnoszą się do osób ukrywających się za ciemnymi okularami, za brodą lub wąsami. Nie mówię tutaj o bródce a la D’Artagnan, tylko o gęstej brodzie, która może dla wielu wyborców oznaczać charakterystykę osoby mającej coś do ukrycia. Tak twierdzą psychologowie i potwierdzenie tego znajdujemy również w badaniach. Czyli – ciemne okulary i gęsta broda – zdecydowanie niewskazane. Gdy jako specjaliści ds. marketingu politycznego przygotowujemy materiały wyborcze, np. ulotki, plakaty, niezwykle trudno namówić jest kandydatów na zmiany dotyczące ich wizerunku. Kandydat sprawia wrażenie, jakby miał coś do ukrycia, również wtedy, gdy na przykład wzrok uciekaj od migawki aparatu. Kandydat, który chce nawiązać przez ulotkę kontakt z wyborcą powinien patrzyć wprost na wyborcę, czyli – krótko mówiąc – wprost na aparat. Te błędy jednak łatwo korygować i osoby publiczne godzą się na niezbędne zmiany.
K.L.: Spotkałem się kiedyś z teorią, że w relacjach interpersonalnych większe znaczenie aniżeli treść, ma forma. Bardziej zwracamy uwagę na to, jak się mówi, niż na to, co się mówi. Czy wygląd zewnętrzny może powodować takie zakłócenia, skutkujące zniekształceniem treści, nawet gdy jest taka sama merytorycznie?
M.J.: Ależ oczywiście. Tu trzeba by przeprowadzić studium konkretnego przypadku. Jest kilku polityków, co do których można wyraźnie powiedzieć, że to, co mówią, wyraźnie odbiega od tego, jak mówią – czyli sfera werbalna idzie jednym torem, sfera pozawerbalna drugim. Nie chcę tu wymieniać konkretnych nazwisk, ale każdy jest w stanie nałożyć na to, co mówię, bardzo konkretne przypadki. Niekoniecznie z rynku krajowego, również na arenie samorządowej. Kiedy ktoś, na przykład, mówi o konieczności wprowadzenia pokojowej debaty publicznej i robi to z zaciśniętymi ustami i ściśniętymi pięściami, to jego sfera werbalna i pozawerbalna rozmijają się.
K.L.: Chciałbym teraz przejść do nieco innego ujęcia twarzy, bardziej metaforycznego. Ostatnio mamy okazję oglądać kampanię promocyjną PiS, mającą na celu zmianę medialnego wizerunku tej partii, który prezentuje ją jako skostniałą, obciachową. Dotychczas słyszeliśmy utyskiwania, że przegrana tej partii spowodowana jest właśnie taką medialną twarzą. Jak dużo czasu i pracy trzeba poświęcić, żeby wyrobić sobie przyjazną medialną twarz?
M.J.: To pytanie daje mi wreszcie szansę odniesienia się do tego, co jest najważniejsze w polityce. Zmiana wizerunku jest czymś, co powinno nastąpić na samym końcu. Zmiana sposobu funkcjonowania, de facto zmiana marki, to działalność realizowana przez wiele lat, to działalność strategiczna. Jeżeli ktoś nie pyta wyborców o ich preferencje, jeżeli jest człowiekiem zamkniętym w sobie, ksenofobicznym, to wprowadzenie jakichkolwiek elementów do przekazów medialnych, które mają na celu oddalenie tego typu podejrzeń, niczego tak naprawdę nie da. Nie da dlatego, że został tym samym, niezmienionym produktem. Jeżeli wprowadzi pan nowe opakowanie mleka, to nie oznacza, że będzie ono smaczniejsze.
K.L.: Ale być może są tacy ludzie, którym takie mleko będzie bardziej smakować…?
M.J.: Proszę mieć na uwadze to, że wyborcy naprawdę nie są głupi. Politycy bardzo chętnie traktują ludzi jak ciemną masę, która wszystko kupi. Tak nie jest. Wybory dokonywane na rynku politycznym przez znaczną część wyborców, oczywiście nie przez wszystkich, mają charakter wyborów racjonalnych. Jak to powinno zatem być robione? Powiedział Pan o Prawie i Sprawiedliwości, więc na ten temat porozmawiajmy konkretnie. Gdybym był strategiem tego ugrupowania zrobiłbym to w następujący sposób. Najpierw przeprowadziłbym badania, aby dowiedzieć się, czego oczekują wyborcy. Potem, w procesie segmentacji, wybrałbym jedną bądź kilka grup docelowych. Określiłbym, jakie są oczekiwania grupy docelowej wyborców. Zastanowiłbym się, czy tym zadaniom jestem w stanie podołać. Jeżeli tak, wprowadziłbym zmianę do produktu politycznego, czyli do programu, ale tylko pod warunkiem, że sam byłbym w stanie udzielić temu programowi rekomendacji. Musiałbym dobrać konkretnych ludzi. Dopiero na końcu zastanowiłbym się, jak tę dobrą nowinę zakomunikować. Tak naprawdę wizerunek medialny jest czymś, co dopiero kończy całą misterną sferę działań strategicznych na rynku politycznym. Większość polityków o tym zapomina.
K.L.: Można więc zaryzykować stwierdzenie, że zarówno życie polityczne, jak i społeczne, ulega tabloidyzacji, uproszczeniu. Teraz liczy się tylko to, co widzimy – czyli twarz.
M.J.: Tak. Na razie tak jest. Dochodzę nawet do wniosku, że era demokracji odchodzi w przeszłość, a teraz mamy do czynienia z czymś, co określa się mianem telekracji, czyli systemu, w którym rządzi grupa nadawców i to ona steruje opiniami wyborców. Tyle tylko, że nie musi być tak zawsze. Zależy to od tego, czy wyborcy wreszcie zjednoczą się, będą stawiali większe wymagania – również merytoryczne, moralne – swoim kandydatom. Tak naprawdę spośród wyborców za chwilę mogą wyłonić się przyszli politycy.
K.L.: Czy można zrzucić winę za to na rozproszenie intelektualno-światopoglądowe wyborców? Nie wiedzą tak naprawdę czego chcą?
M.J.: Nie potrafią się zjednoczyć. Pewnie dlatego, że nie widzą szansy, żeby zrobić to dobrze. Są uśpieni. Ale na rynku lokalnym, tym najbliższym dla każdego z nas już następuje dosyć duża zmiana. Coraz więcej liderów organizacji pozarządowych dostrzega, że może przystąpić do publicznych wyborów i ubiegać się np. o mandat radnego. Coraz więcej organizacji wyborczych tworzy swoje listy wyborcze, próbując przeciwdziałać partyjniactwu i czynią to z sukcesem. Niestety uruchomienie tych procesów jest wyjątkowo trudne na rynku ogólnopolskim, gdzie rządzi skrajne partyjniactwo.
K.L.: Z tego, co zostało powiedziane, wnioskuję, że istnieją dwie twarze: wirtualna i realna. Która odgrywa większą rolę w kreowaniu wizerunku?
M.J.: W marketingu politycznym do tej kwestii podchodzimy nieco inaczej. Jest wizerunek, który powstaje w oczach wyborców, i jest tożsamość, czyli to, co jest w polityku. Te dwie rzeczy składają się na reputację polityka. To musi być spójne. Jeżeli nie jest, wyborca czuje, że coś jest nie tak. Najlepiej byłoby, gdyby politycy nie bali się swoich cech, przekuwali je w atuty. Dobrze by było, gdyby politycy przyznawali się do błędów, bo dzięki temu także zyskuje się sympatię. I byłoby świetnie, gdyby tożsamość, czyli wewnętrzne cechy kandydata, wprost przekładały się na jego wizerunek. Polityk nie musi być idealny. Nie musi nosić tony pudru i najlepszych krawatów opinających niebieską koszulę. Tego nie oczekują w pierwszym rzędzie wyborcy. Oczekują uczciwości i godnej realizacji programu wyborczego.
K.L.: Chciałbym jeszcze poruszyć temat ciemnej strony twarzy, takiej gęby. Widzieliśmy już ludzi wysypujących zboże na tory, manifestujących poparcie dla życia od poczęcia itd. Ewolucję tych ludzi obserwowaliśmy na przestrzeni lat, ale ciągle gdzieś siedzi w nich ten warchoł. Czy zmiana takiej gęby na twarz pozytywną jest w ogóle możliwa?
M.J.: Bardzo trudno jest zmienić siebie, bardzo trudno jest też zmienić swoje cechy. U mnie w rodzinie mówi się, że „genów, jak rodzynek z ciasta, nie wydłubiesz”. Są pewne rzeczy, których się nie przeskoczy. Jeżeli ktoś nie jest w stanie intelektualnie podołać pewnym wyzwaniom, będzie mu wyjątkowo trudno dokonać transformacji. A jeśli on będzie miał trudność w dokonaniu w sobie zmian, to nieskuteczna okaże się próba pokazania go jako nowego produktu. Działania podejmowane w tej dziedzinie będą z natury nieszczere, nieuczciwe i skazane na duże ryzyko niepowodzenia. Zarówno pan, jak i ja, wiemy, że ktoś taki jak Piotr Tymochowicz był w stanie z Andrzeja Leppera zrobić na krótką metę kogoś, kto aspirował, również medialnie, do miana polityka odpowiedzialnego. A wszyscy, którzy podjęli z nim współpracę, gorąco się na tym sparzyli.
K.L.: Ale zaszedł daleko. Został ministrem i wicepremierem polskiego rządu.
M.J.: Tak, tylko co robi teraz? Włóczy się gdzieś po sądach. Chciałbym, żeby politycy nauczyli się podejmować decyzje strategiczne, które owocują na długą metę. Taka jednorazowa, krótkotrwała kariera Dyzmy może była dla Andrzeja Leppera fajna, ale potem jest bolesne uderzenie o ziemię.
K.L.: Twarz nie jest najważniejszą rzeczą w kreowaniu stosunków interpersonalnych?
M.J.: Twarz jest ważna, ale najważniejsze jest to, co jest w środku. I nie mam tu na myśli zębów!. Najważniejsza jest dostarczana korzyść, czyli rdzeń produktu. A w polityce rdzeniem jest zaspokajanie potrzeb wyborców i działanie w zgodzie z ich preferencjami. Niech każdy, kto pragnie funkcjonować na rynku politycznym o tym pamięta.
Dr Michał Jaśniok
jest wykładowcą Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Specjalizuje się w
marketingu politycznym. Uczestniczył w organizacji kampanii politycznych
na terenie województwa Śląskiego. Jest autorem książki „Strategie
marketingowe na rynku politycznym”, wydanej przez Wolters Kluwer. Od
jedenastu lat jest gliwickim radnym.
28. Wypowiedź autorska o przebiegu sesji nt. zmian w pracy żłobków miejskich, Nowiny Gliwickie, 2011.
Irytujące jest, jak wiele czasu
niektórzy poświęcają na przekonywanie o konieczności rozwoju opieki w żłobkach.
Niektórzy radni tkwią jeszcze w latach dziewięćdziesiątych i nie rozumieją, że
konsensus w tej kwestii został dawno osiągnięty i celem jest upowszechnienie
dostępu do świadczeń żłobkowych.
Spór o żłobki nie dotyczy cen za
pobyt, tylko jest szerszy i związanych jest z wyborem jednej z opcji – spójny system
albo chaos. Poszczególne elementy systemowe propozycji prezydenckiej były
wielokrotnie opisywane. Po drugiej stronie są propozycje lansowane przez PO PiS,
czyli koncepcje dofinansowania z puli miasta najbogatszych - rodzice zarabiający 10 000 zł dostaną
pomoc finansową z budżetu miasta (czyli od wszystkich gliwiczan) na poziomie ponad 7 000 zł rocznie, co
jest nie tylko niesprawiedliwe, ale doprowadzi też do całkowitej blokady
rozwoju systemu – bogaci rodzice blokować będą dostęp do żłobków mniej
zarabiającym. Pomoc bogatym dzieje się kosztem osób znajdujących się w
najtrudniejszej sytuacji. To już drugi projekt w tym miesiącu, w którym ta sama
grupa wnioskodawców proponuje obniżenie ulg dla osób niepełnosprawnych. W
jednym przypadku z propozycji radni porozumienia partyjnego pod naciskiem się
już wycofali (wstęp na baseny miał być dla znacznej części niepełnosprawnych
pięciokrotnie droższy), ale w przypadku uchwały żłobkowej przeforsowali swoje
rozwiązanie. Zwracałem na sesji uwagę, że poprawka grupy radnych pozbawia ulg
rodziców osób niepełnosprawnych, ale -
co najbardziej boli - radni PO PiS na temat tego problemu nie chcieli nawet
rozmawiać. Zaskakujące było, że wnioskodawcy nie udzielali podstawowych informacji
nt. swojej poprawki, tak, jakby się wstydzili przedstawionych w niej treści. W
efekcie przyjęcia poprawki najubożsi rodzice dzieci niepełnosprawnych zapłacą
za żłobek miejski dwukrotnie więcej niż dotychczas. W swoim pędzie szkodzenia
prezydentowi PO PiS nie rozumie, że szkodzi także konkretnym grupom
mieszkańców. Jeśli na kolejnej sesji radni partyjnego porozumienia wnosić będą
poprawkę przywracającą zapisy proponowane przez prezydenta dadzą dowód, że nie
mają pojęcia o tym, nad czym głosują, i jakie są konsekwencje ich bezmyślności.
Michał Jaśniok, gliwicki radny,
www.jasniok.pl
Rada Miejska w Gliwicach przyjęła uchwałę o uruchomieniu miejskiej
wypożyczalni rowerów. O zasadności istnienia wypożyczalni mówili
przedstawiciele wszystkich klubów. Ostro jednak starły się ze sobą dwie
koncepcje i kolejny okazało się, że między myśleniem partyjnym a samorządowym
jest przepaść. Jak wielokrotnie podkreślano GZM od dawna pracuje nad
uruchomieniem wypożyczalni rowerów funkcjonującej na terenie całej konurbacji
górnośląskiej, a Gliwice były jednym z pierwszych miast, które włączyły się do
tej inicjatywy. Górnośląski Związek Metropolitalny znajduje się w przededniu
ogłoszenia przetargu na koncepcję realizacji tego zadania. Radni z mojego klubu
uznali, że miejska wypożyczalnia rowerów powinna być oparta na systemie górnośląskim, tym bardziej, że
miasto już za te działania, jako członek GZM, płaci. Finansowanie dwa razy tej
samej rzeczy jest niegospodarnością.
Radni PO PiS zdecydowali jednak, że zasadne jest niezwłoczne przyjęcie
uchwały dotyczącej wypożyczalni rowerów funkcjonującej wyłącznie w Gliwicach.
Przedstawiam kilka interesujących informacji na temat przyjętego wczoraj
dokumentu. Wszystkie informacje łatwo zweryfikować bowiem transmisje Rady są transmitowane. Otóż:
a) uchwale nie towarzyszyły dokumenty określające jakiekolwiek
techniczne aspekty realizacji zadania, takie jak np. lokalizacja punktów
wypożyczenia. Zwyczajowo takie informacje dołącza się w postaci załącznika do
uchwały;
b) gdyby do uchwały załączono dodatkowe informacje, które ustnie na
sesji w 3 minuty przedstawili autorzy, nie byłaby to koncepcja sensu stricte,
bowiem, jak uznali sami jej twórcy, pomysł na wypożyczalnię rowerów jest
materiałem do dyskusji;
c) gdyby nawet uchwale towarzyszyła koncepcja realizacji zadania to przegłosowany
przez radnych termin jest nierealny – na przygotowanie zadania, czyli m.in.
wyłonienie w przetargu firmy, zakup rowerów itp. przewidziano niewiele ponad
siedem miesięcy;
d) gdyby nawet termin realizacji zadania był realny, nieokreślone były
i dalej pozostają koszty realizacji zadania – autorzy pomysłu na miejską
wypożyczalnię oświadczyli, że zadania może kosztować (cyt.) „100 000 zł
lub 200 000 zł albo 300 000 zł”, po czym w trakcie sesji podano
przykład opolski, gdzie przewidziano 500 000 zł, a ostateczne koszty
wyniosły około 600 000;
e) gdyby nawet uznać, że sześciokrotna różnica w wysokości kosztów jest
dla radnych nieistotna, to w przyjętej uchwale w ogóle nie ma mowy o
jakichkolwiek kosztach realizacji zadania, co oznacza, że nałożono obowiązek stworzenia
miejskiej wypożyczalni rowerów za okrągłe 0 zł;
f) gdyby nawet radni PO PiS podali w uchwale szacunek kosztów (jakąkolwiek
kwotę) zapomnieliby, że Komisja ds. budżetu i finansów nie poparła wniosku umieszczenie
tych środków w budżecie na rok 2013, czyli w roku, w którym wypożyczalnia miała
być gotowa;
g) gdyby Komisja ds. budżetu i finansów chciałaby jednak poprzeć
wniosek o wprowadzenie kwoty do budżetu na rok 2013 nie mogłaby tego zrobić,
bowiem nie został zgłoszony ani jeden wniosek w tej sprawie – nie zrobiła tego
ani jedna komisja, ani jeden radny, ani jedno stowarzyszenie, żaden podmiot
uprawniony do składania wniosku do budżetu.
Rada Miejska w Gliwicach, głosami radnych PO PiS podjęła uchwałę o
realizacji konkretnego zadania, bez jakichkolwiek środków na jego wprowadzenie
i na dodatek w nierealnym terminie. W trakcie sesji radni PO wielokrotnie
składali wnioski o zamknięcie dyskusji, nie potrafiąc udzielić odpowiedzi na
najprostsze pytania, ale prąc do przyjęcia uchwały. Czy ktoś, poza członkami
aparatu partyjnego, wierzy w to, że chodziło o uruchomienie jakiejkolwiek
wypożyczalni?
30. O pracy w Radzie Miasta, Trybuna, 2014.
Szczerość ponad wszystko – rozmowa z Michałem Jaśniokiem, doktorem nauk
ekonomicznych, radnym miasta Gliwice, specjalistą w dziedzinie marketingu
politycznego
- Listopadowe wybory samorządowe będą triumfem niezależnych i bezpartyjnych
komitetów samorządowych, czy kolejnym zwycięstwem partii politycznych?
Myślę, że odpowiedź na to pytanie nie może być jednoznaczna. W Polsce jest zapewne
wielu prezydentów i burmistrzów niezależnych, którzy nie osiągnęli sukcesu w
zarządzaniu swoimi miastami. Ich wyborcy będą szukali alternatyw. Jednak jeśli
nie znajdą nikogo atrakcyjnego, skierują swoją uwagę w stronę argumentów
pozamerytorycznych, czyli emocji. Te emocje oferują marki partyjne. Jeśli zaś
obecni niezależni samorządowcy, ubiegający się ponownie o urząd, mają na swoim
koncie sukcesy, to wyborcy – zbiorowo zachowujący się racjonalnie - w
głosowaniu będą pomijali partie. Myślę, że zmieniła się wśród wyborców w
ostatnim czasie w sposób istotny hierarchia ważności. Niegdyś kluczowym
elementem wyboru były marki, potem idee, na końcu ludzie. Teraz odwróciło się
to o 180 stopni! Niestety, jeśli wyborca nie ma wiedzy o wartych poparcia
ciekawych ludziach i ich ideach, pozostają mu polityczne szyldy, które mają tę
cechę, że wie o nich cokolwiek.
- Czy nie jest paradoksem, że z jednej strony wyborcy narzekają na partie
polityczne, także upartyjnienie samorządów, z drugiej zaś strony w wyborach do
sejmików wojewódzkich nie ma już prawie, z wyjątkiem bloku Rafała Dutkiewicza
na Dolnym Śląsku czy Ruchu Autonomii Śląska w regionie śląskim, radnych z
komitetów bezpartyjnych, a w zasadzie tylko z PO, PiS, SLD i PSL?
Widzę ten paradoks. Powiem więcej, jest on jeszcze bardziej widoczny w sprawie, która dała mi dużo do myślenia. Otóż przez
długi okres byłem zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych. Były one
przeze mnie postrzegane jako nośnik pewnego systemu wartości, według którego
liczą się tylko ludzie. Jednak w praktyce jest inaczej – w wyborach 2011 roku,
odkąd w senackiej elekcji obowiązują okręgi jednomandatowe, mieliśmy w
Gliwicach wielu kandydatów na senatorów, jednak większość z nich nie robiła
żadnej kampanii. Kto został wybrany? Kandydatka z Platformy Obywatelskiej,
której nazwisko jest mało rozpoznawalne. Gdybyśmy teraz wyszli poza to miejsce,
gdzie jesteśmy i spytali, kto jest panią senator z naszego okręgu, prawie nikt
na to pytanie nie będzie w stanie poprawnie odpowiedzieć! Nie mówiąc już o
wiedzy, że jest ona wicemarszałkiem Senatu... Śmiem twierdzić, że może 10%
ludzi by kojarzyło, o kim w ogóle rozmawiamy. Być może ci, którzy czytają teraz
tę naszą rozmowę, też zastanawiają się, kto jest senatorem w ich okręgu, i nie
zdziwię się, jeśli tego nie wiedzą. W tamtych wyborach został wybrany szyld.
Najważniejszy okazał się logotyp partyjny, w związku z czym mój entuzjazm do
jednomandatowych okręgów radykalnie osłabł. Jednomandatowe okręgi to
rozwiązanie teoretycznie wspierające mocno osadzonych w lokalnym kontekście
kandydatów, ale jeśli oni nie przeprowadzą kampanii z werwą, nie dadzą się
poznać, kampanijnych działań nie zaczną bardzo wcześnie, to wtedy mamy do
czynienia z sytuacją, w której ludzie popierają nie tyle kandydata, co wybierają
de facto między PO a PiS. Dla mnie to oznacza całkowite odwrócenie koncepcji i
sensu idei jednomandatowych okręgów.
- Skąd w polskich realiach bierze się to, że nawet w kampaniach dużych
partii, dysponujących wielkimi funduszami, widzimy tyle bylejakości, przypadku,
beztroski kandydatów, działania na ostatnią chwilę?
Pytanie, skąd się to bierze, nie powinno być kierowane do mnie, lecz do
psychologa i socjologa. Jako marketingowiec przyjmuję to jako fakt i muszę
zaproponować rozwiązania, które uwzględnią ten stan rzeczy.
- Dobiega końca Pana czwarta kadencja jako radnego Gliwic. Czym różni się
praca samorządowca debiutanta od pracy radnego z wieloletnim doświadczeniem?
Wkrada się rutyna?
Rutyna to niebezpieczne słowo, ale nauczyłem się, że szczerość ponad
wszystko. Tak, czuję symptomy rutyny, ale z tym walczę. Na pewno początki,
kiedy mając 22 lata zostałem radnym (teraz mam 38), były zupełnie inne niż to,
co ma miejsce dzisiaj. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć żartobliwie, że wówczas
miałem objawy samorządowego ADHD, czyli starałem się robić bardzo wiele rzeczy,
jednak nie mając doświadczenia, popełniałem błędy. Teraz, jeśli nawet daje o
sobie znać jakaś rutyna, to w pewnym balansie i odpowiednich proporcjach jest
ona korzystna! Teraz już wiem, żeby nie szaleć, koncentrować się na rzeczach
najważniejszych. Zajmuję się może mniejszą liczbą spraw, ale mam poczucie, że zajmuję
się nimi lepiej, wzrosła moja efektywność.
- Słynie Pan z kampanii wyborczych bardzo skupionych na spotkaniach z
wyborcami, odwiedzaniem mieszkańców dzielnic w ich domach, takiej klasycznej
kampanii door to door. W polskich realiach wiele się mówi o
takiej kampanii, ale w praktyce mało kto ją stosuje, wielu kandydatów ucieka w
obwieszenia miasta swoimi plakatami, wykupieniem reklam czy billboardów i
często zaskakują ich słabe wyniki takich czysto wizualnych i wizerunkowych działań...
To też pewnie można by nazwać rutyną (śmiech). Przez cztery kolejne
kadencje robię przecież to samo - spotykam się z ludźmi. Czy to nie są właśnie
działania rutynowe? Przyznam, że bardzo lubię okres kampanii. Teraz może na
myśl o niej robi mi się słabo, bo to jest gigantyczne przedsięwzięcie, które
męczy nie tylko organizm, ale i psychikę, ale jak już się rozpędzę i będę w
środku wydarzeń, to wiem, że ponownie to pokocham. Możliwość spotkania się z
olbrzymią liczbą ludzi – oczywiście to intensywne i zazwyczaj niestety krótkie
spotkania – daje mi poczucie, że naprawdę żyję w pełni.
- Lubi Pan to naprawdę, czy zwyciężą jednak marketingowa kalkulacja, że to po
prostu najlepsza metoda dotarcia do wyborców?
To jest najlepsza droga, by odważnie stając naprzeciw wyborcy, dzięki
rozmowie dotrzeć do jego serca. Gdybym tego nie lubił, to pewnie bym tego nie
robił. Nie sądzę, by znalazł się ktoś taki, kto dałby radę w tak dużych
dawkach zmusić się do tego typu działań.
To jest akwizycja w czystej postaci. Co do zasady ten kontakt przypomina trochę
to, co znaliśmy z lat 90., czyli sprzedaż kaset magnetofonowych na ulicy.
Przychodzę do obcych ludzi i rekomenduję im produkt. Tym produktem jest zbiór
idei. Jeśli ktoś w takich przedsięwzięciach nie czuje się dobrze, to ten brak
poczucia pewności będzie od razu przez wyborcę dostrzeżony. To będzie porażka
kandydata. Kampania bezpośrednia to zabawa tylko dla tych, którzy naprawdę
lubią kontakt z ludźmi.
- Na początku swej politycznej drogi reprezentował Pan SLD, w dwóch ostatnich
kampaniach komitet bezpartyjny. Wyborcy lepiej reagują na reprezentanta
lokalnego ugrupowania niż partii politycznej?
Tak, ludzie obecnie widzą we mnie przede wszystkim nie szyld partyjny, lecz
człowieka i nie mają argumentów, żeby „na dzień dobry” we mnie uderzyć
argumentami dotyczącymi liderów partii z Warszawy. Kiedy zaczynałem kampanię w
SLD, wiele razy zdarzało się, że byłem przepędzany, nim zdążyłem wypowiedzieć
pierwsze zdanie. Teraz tak już nie jest.
- Wybory odbędą się zapewne 16 listopada, powoli więc czas na podsumowanie ostatnich
czterech lat. Jakie sukcesy i porażki odniósł Pan jako radny bieżącej kadencji?
Mam do siebie pretensje, że nie zaangażowałem się mocno w pewną grupę
działań bliskich dzielnicy, którą reprezentuję. Można by powiedzieć, że to
drobiazgi, ale te drobiazgi są ważne dla mieszkańców. Niestety, techniczne
załatwia się je de facto najtrudniej - ławeczki dla starszych osób na Zatorzu,
właśnie dzielnicy głównie osób starszych, na czym bardzo mi zależało, to
sprawa, o której mówię. Problem zawsze ma charakter techniczny, bo dobra wola
jest, ale to jest teren spółdzielni, do tego plan zagospodarowania, miejsce i
tysiące innych rzeczy. Ktoś może powiedzieć, że to drobiazg, ale mam do siebie
pretensje, że nie udało tego się zrobić. Za brak sukcesu uważam również zbyt
wiele emocji, które zaczęły mi się udzielać, tak jak zresztą wszystkim radnym,
na początku kadencji, gdy następowały różne tarcia między frakcjami w Radzie.
Myślałem, że mam nieco więcej zimnej krwi, ale jednak bardzo to przeżywałem i
po prostu czułem, że nie funkcjonuję tak merytorycznie jak wcześniej. Jeśli
chodzi o sukcesy - stosunkowo niedawno udało się zorganizować grupę radnych z
bardzo różnych ugrupowań, którzy pomimo dzielących ich różnic, skoncentrowali
się na meritum i przygotowali zupełnie nowy statut miasta. Kierowałem pracami
trwającymi półtora roku, ale zakończonymi niekwestionowanym sukcesem. Do
statutu wprowadziliśmy kilkaset zmian i został on w tej nowej formie przyjęty. To
ważny dokument, bo ustala ramy funkcjonowania całego miasta. Poza dobrą treścią
statutu za sukces uważam właśnie stworzenie tej grupy, skutecznie i ponad
podziałami działającej na rzecz wspólnego celu – to jest, moim zdaniem, ważne
zadanie radnego i to się udało zrobić. Działanie jednostkowe ma ten walor, że
łatwiej je później pokazać w kampanii, walcząc o reelekcję, ale też często jest
to działanie nieskuteczne. Po kilkunastu latach uznałem, że model pracy
grupowej jest lepszy i praca nad statutem miasta dokładnie to pokazała. Co do
innych spraw, nie chcąc wdawać się w szczegóły, bo przez cztery lata sporo ich
było, warto wymienić program działań dla seniorów
i Karta Rodzina 3+ dla rodzin wielodzietnych. Cieszę się, że Koalicja dla
Gliwic Zygmunta Frankiewicza, której jestem członkiem, poszła w stronę programu
socjalnego, bo do tej pory kojarzona była wyłącznie z działaniami inwestycyjnymi
i systemowymi, ale nie w sferze polityki społecznej. Teraz nieco inaczej
zaczyna się profilować, czyli na tzw. miękkie projekty, i to jest dla mnie duża
satysfakcja.
- Często pojawiają się zarzuty, że polityka miasta jest właśnie
skoncentrowana na inwestycjach, bezdusznych statystykach, a trochę za mało w
tym człowieka...
Myślę, że prezydent Zygmunt Frankiewicz zawsze był otwarty na tego typu społeczne projekty,
natomiast udało się teraz doprowadzić to tego, by te działania społeczne
prezydenta pokazać w pełnym świetle. Mimo to nie ulega wątpliwości, że prezydent
jeszcze mocniejszy nacisk postawił na sprawy społeczne, co było pewnie także
wynikiem współpracy z radnymi, którzy w tej problematyce się specjalizują, a
stanowią oni ważną część klubu. Myślę tu np. o o Krystynie Sowie, Magdalenie
Budny, Grażynie Walter-Łukowicz. Wizerunek klubu radnych siłą rzeczy jest
kształtowany przez grono konkretnych radnych, a w tej kadencji w klubie KdG ZF jest
właśnie sporo osób, zajmujących się polityką społeczną i edukacją. więc
dziwnego, że przekłada się to także na program działania Koalicji dla Gliwic w
Radzie Miasta.
- Prezydent Frankiewicz jest też inicjatorem stworzenia bezpartyjnej listy
wyborczej niezależnych prezydentów śląskich miast w wyborach do Sejmiku
Wojewódzkiego. Czy radny obozu politycznego Zygmunta Frankiewicza powie to
samo, co specjalista od marketingu politycznego, gdy spytam o polityczne i
wyborcze szanse tej inicjatywy? Czy uda się stworzyć listy, pozyskać dobrych
liderów i kandydatów oraz skutecznie zdobyć głosy wyborców?
Wie pan, nauczyłem się, i mówię to naprawdę z pełnym przekonaniem, że nie
jest tak, że mam jedną grupę argumentów jako pracownik uniwersytetu, a drugą
grupę argumentów jako członek Koalicji dla Gliwic, a jeszcze trzeci zestaw
argumentów jako mieszkaniec Michał Jaśniok. To byłaby schizofrenia. Powiem po
prostu to, co myślę. Odpowiedź brzmi: to zależy. Zależy od tego, jak ten
projekt zostanie ostatecznie skonstruowany. Jeżeli będzie połączony wspólną
spójną ideą, to widzę sukces. Ale tą ideą nie może być tylko niezależność i
bezpartyjność, to musi być bardzo konkretny pomysł, np. rozwiązanie problemów
komunikacji publicznej albo doprowadzanie do powstania aglomeracji górnośląskiej
w rozumieniu ustawowym i ustrojowym. Na razie mamy zbyt mało informacji, jak ta
lista miałaby dokładnie wyglądać, bo prace dopiero rozpoczęły się. Ten projekt musi
być nie tylko skoncentrowany na organizacji wspólnej kampanii, ale przede
wszystkim powinien być skoncentrowany na poszukiwaniu tego, co różne grupy
łączy – w taki sposób, by ostatecznie możliwe było przekazane wyborcom
jednoznacznego komunikatu. Warto pamiętać też, że wyborcy nie żyją kampanią do
sejmiku - to jest dla nich najczęściej abstrakcja, głosują niejako przy okazji
wybierania prezydenta i miejskich radnych. Podejrzewam, że większość
czytelników, tak jak i ja, będzie miała trudność z określeniem, kto konkretnie
reprezentuje nas w sejmiku. Tym trudniej kampanię wojewódzką się prowadzi i tym
bardziej potrzebna jest wspólna myśl łącząca. Z niej powinien wynikać potem jasny
program, ale i nazwa samego projektu. W koncepcji tak bliskiego mi marketingu
politycznego najpierw jest produkt, czyli oferta, a dopiero później wszystko
inne, w tym promocja. Nigdy na odwrót.
- Jakie widzi Pan wyzwania na nową kadencję w gliwickiej Radzie Miejskiej?
Kolejne wielkie inwestycje infrastrukturalne, takie jak realizowane już budowy
Hali Gliwice czy Drogowej Trasy Średnicowej, czy działania mniej spektakularne?
Wyzwaniem, z którym się musimy zmierzyć, są działania ukierunkowane na
seniorów. Musimy się zmierzyć z rosnącym problemem samotności osób starszych i
pozwalać na realizację naturalnej potrzeby bycia w społeczeństwie. Prezydent
Frankiewicz kilka miesięcy temu podjął decyzję o uruchomieniu konkretnego projektu,
czyli klubów seniora – miejsc, w których nie tylko można spotkać się, ale i
rozwijać swoje pasje, np. tworzyć kompozycje kwiatowe, śpiewać, grać w szachy itp.
To zaczęło już działać. Poznajemy już pierwsze opinie, w którą stronę powinno
się to rozwijać. Oczywistym jest, że to dopiero początek, bo to nie tylko
kwestia miejsc, gdzie seniorzy mogą się spotkać, ale też dostępu do różnego
rodzaju usług, zniżek, ulg itd. To zaczyna tworzyć, wraz z Kartą Seniora,
pewien system. To jeszcze za mało i myślę, że kolejne lata będą czasem dyskusji
na temat wzajemnie uzupełniających się rozwiązań dla tej grupy osób. Jeśli zaś
chodzi o wielkie inwestycje, daleki jestem, by dziś o nich mówić. Wolałbym nie
obiecywać fajerwerków, choć oczywiście dalej warto marzyć i działać w kierunku odnowienia
centrum miasta. Myślę jednak, że o ile ostatnie cztery lata skupione były na
projektach inwestycyjnych, to teraz czas na skoncentrowaniu się na inwestycjach
w ludzi.
Rozmawiał: DANIEL KLESZCZ
Michał Jaśniok – urodzony w
1976 roku, doktor nauk ekonomicznych, specjalista z
zakresu zarządzania strategicznego i marketingu, adiunkt na Uniwersytecie
Ekonomicznym w Katowicach. Od 1998 roku nieprzerwanie reprezentuje mieszkańców
dzielnic Zatorze, Szobiszowice i Żerniki jako gliwicki radny. W obecnej
kadencji przewodniczący Komisji Statutowej Rady Miejskiej, pracuje także w
komisjach ds. Rodziny i Polityki Społecznej oraz Budżetu i Finansów. Działa
społecznie m.in. w Powiatowej Radzie Zatrudnienia i Śląskiej Fundacji
Wspierania Przedsiębiorczości jako reprezentant miasta Gliwice.
31. Wypowiedź autorska o ważnym wydarzeniu pod gliwicką Radiostacją, "Wszystko co najważniejsze - tygodnik opinii", 2016.
"Z gliwickiej Radiostacji
nieprzerwanie wysyłane są sygnały", dr Michał Jaśniok, gliwiczanin zakochany w swoim mieście.
Spotkanie
przedstawicieli Konferencji Episkopatów Niemiec i Polski jest wspaniałym
przykładem na to, że spod gliwickiej Radiostacji nieprzerwanie wysyłane są
sygnały. Nie są to komunikaty wyłącznie odnoszące się do kwestii pokoju i
pojednania – symbolika tego miejsca rozciąga się na znacznie większą liczbę asocjacji.
Gdy pierwszy
raz w życiu pojawiłem się pod Radiostacją byłem pod silnym działaniem atmosfery
tego miejsca. Z biegiem lat te emocje są jeszcze silniejsze. Dostrzegam zmiany,
które przez ostatnie lata nastąpiły: nie tylko w odniesieniu do
zagospodarowania tego miejsca, ale i te, które dotyczą nastawienia ludzi –
także i mnie samego – do wielu spraw. Dzięki Radiostacji patrzę na różne
kwestie inaczej, niż kiedyś. Duża w tym zasługa wielu cennych ludzi, którzy
potrafili nadać jej nową symbolikę, a może nawet bardziej: pozwolić dostrzec
ogromny potencjał symboliki, którą wieża od zawsze posiadała.
Charakterystyczna
wieża przy ul. Tarnogórskiej jest przede wszystkim pamiątką wydarzeń z dnia 31
sierpnia 1939 r., gdy o godz. 20.00 doszło do prowokacji, w trakcie której
uzbrojeni esesmani pod dowództwem funkcjonariusza niemieckiej służby
bezpieczeństwa (SD) i oficera SS Alfreda Helmuta Naujocksa w ubraniach
cywilnych napadli na niemiecką wówczas Radiostację. To spreparowane wydarzenie wykorzystane
zostało dzień później przez niemiecką III Rzeszę jako ostateczne casus belli do
rozpoczęcia wojny, będąc fragmentem znacznie
szerzej zakrojonej akcji granicznych prowokacji niemieckiego wojskowego wywiadu
i kontrwywiadu o kryptonimie „Tannenberg”.
Historycy
zgodni są w większości co to tego, że akcja prowokacyjna przebiegła odmiennie,
niż planowano. Komunikat o rzekomym przejęciu Radiostacji, nadany w języku
polskim, był bardzo krótki i mógł być słyszany w promieniu zaledwie kilku
kilometrów, wyemitowano go bowiem z mikrofonu burzowego, służącego do
przekazywania danych pogodowych. Dlaczego? W obiekcie Radiostacji, przy ul.
Tarnogórskiej nie działały studia mikrofonowe – były one zlokalizowane w
kompleksie znajdującym się dalej, przy ul. Radiowej (Gleiwitzer Rundfunk). Oddział
esesmanów przejął prawdopodobnie omyłkowo inny obiekt, który został mu
wskazany! To pierwszy, stosunkowo mało znany fakt – kompleks Radiostacji
składał się bowiem z dwóch, oddalonych od siebie, części. Służył on, w zamierzeniu
jej budowniczych, do retransmisji programu rozgłośni wrocławskiej, czyli
Reichssender Breslau. W ciągu dnia jej audycje słyszalne były po obu stronach
granicy, dzielącej Górny Śląsk, nocą natomiast program z Gliwic słyszalny był w
całej Europie, części Azji, a nawet w Ameryce Północnej. W budynku głównym
zachowało się zresztą sporo oryginalnej przedwojennej aparatury. Po wojnie, do
1956 r. wieża wykorzystywana była jako „zagłuszarka” Wolnej Europy oraz maszt
antenowy Radia Katowice.
Od kilku
lat miejsce ożyło na nowo, ale w nowym wymiarze - funkcjonuje tutaj oddział
Muzeum w Gliwicach - tematem muzealnych ekspozycji jest historia radia, jego
wartość społeczna, techniczna i kulturotwórcza oraz sztuka mediów. Jest dziś
Radiostacja przede wszystkim miejscem, w którym Niemcy, Żydzi, Polacy i przedstawiciele
innych narodowości chcą – i potrafią! – rozmawiać o niełatwej przeszłości i - co
chyba najważniejsze – wyciągać z niej wnioski. Pierwszy zatem i bardzo aktualny
sygnał nadawany dziś spod radiostacji to sygnał pokoju.
To, co
dla mnie bardzo ważne i – jak sądzę szalenie także istotne dla młodych ludzi –
to nadanie symbolice historycznej nowoczesnego wymiaru, dotyczącego przyszłości.
Władze Miasta Gliwice robią to niezwykle konsekwentnie. Radiostacja stała się
symbolem zmian – nie tylko w stosunkach między narodami, ale jest symbolem także
zmian technologicznych. Gdy odwiedzam to miejsce uśmiecham się zawsze widząc
zdumione twarze uczniów słuchających o historii radia i elektroniki. Obecni
10-latkowie wychowani w technologiach obrazkowych nie potrafią się nadziwić, że
przekazywanie informacji głosem było nie tak dawno jedyną realną formą
komunikowania masowego. Muzealnicy udowadniają zwiedzającym, że i dziś radio
może być atrakcyjne. Trudno wymienić liczbę projektów edukacyjnych
realizowanych przez Miasto Gliwice ze wsparciem funduszy unijnych, które
realizowane były na terenie Radiostacji, ale beneficjenci tych programów
przyznają, że połączenie znajdujących się tam unikatowych zasobów muzealnych z
pasją ludzi opowiadających o tym miejscu tworzy mieszankę wyśmienitą. To tu
odbywa się każdego roku Industriada, czyli święto zabytków techniki, które
przyciąga m.in. dzięki
eksperymentom z dziedziny optyki, symulatorowi lotów i modelom lotniczym,
doświadczeniom chemicznym i fizycznym, pokazom z dziedziny biomedycyny i
mechatroniki i spotkaniom z robotami i astronomią. Drugi zatem
sygnał nadawany dziś spod Radiostacji, niezwykle interesujący dla odbiorcy, to
sygnał nieuchronności zmian.
Nieuchronność
zmian nie jest dziś chyba przez nikogo podważana, ale coraz więcej osób
dostrzega, że zmiana nie jest wartością samą w sobie, tzn. nie zawsze musi
oznaczać zmiany na lepsze. Ostatnie lata przyniosły w otoczeniu gliwickiej
Radiostacji wiele zmian – nastąpił dalszy rozwój strefy ekonomicznej, zakłady
Opla oferują kolejne modele astry, jedna z gliwickich spółek stała się
potentatem w zakresie projektowania linii montażowych dla przemysłu
motoryzacyjnego, przy zbiegu dwóch autostrad powstało jedno z największych
centrów dystrybucyjnych Tesco na kontynencie, spółki powstałe w Technoparku przygotowują
multimedialne prezentacje dla Boeinga, tworzone są tu najnowocześniejsze
konstrukcje dronów, znajduje się tu także jedyny w Europie Środkowo-Wschodniej
ośrodek szkolenia pilotów
bezzałogowych statków powietrznych. Dokonujący się w mieście rozwój przyciąga
uwagę takich europejskich potentatów, jak np. konsorcjum Airbusa. Ta
nieuchronność transformacji, co warto zaznaczyć, widoczna jest nie tylko w
odniesieniu do technologii. Zmienia się jakość życia wokół Radiostacji. Tylko w
ostatnich czterech latach w jej najbliższym sąsiedztwie powstało 220 nowych
mieszkań komunalnych, 7 nowych boisk wielofunkcyjnych, 170 nowych kamer czuwa
nad bezpieczeństwem, a 70 nowo zakupionych autobusów nieskopodłogowych korzysta
z pomocy oferowanej przez inteligentny system zarządzania ruchem, nadając im (oraz
karetkom pogotowia) priorytet w ruchu na skrzyżowaniach. Korzystne zmiany w
Gliwicach nie oznaczają jednak, że rozwój jest dobrem powszechnym – sytuacja
miast sąsiadujących jest inna, co jest konsekwencją odmiennych decyzji
strategicznych podejmowanych przez ich władze w przeszłości.
Trzeci
nadawany dziś sygnał spod Radiostacji dotyczy wartości komunikowania się
międzykulturowego. Bariery językowe stają się obecnie coraz mniej krępujące,
szczególnie dla młodych obywateli. To miejsce przyciąga przedstawicieli różnych
narodowości, którzy w trakcie szkoleń, seminariów, konferencji, wizyt
studyjnych mogą wymienić się doświadczeniami i przekonują się, jak wiele nas w
globalnej wiosce łączy. Początkowy
zasięg nadawania Radiostacji został więc zdecydowanie zwiększony, a sygnały
niesione są teraz nie przez 8-cio kilowatowe nadajniki na częstotliwości 1231
kHz, jak to miało miejsce w roku 1935, lecz przez zaangażowanych ludzi w bardzo
wielu wymiarach komunikowania się.
Radiostacja
jest miejscem, które odkrywa się stopniowo. Towarzyszy jej wiele ciekawostek,
które nie sposób poznać od razu. Owszem, Wikipedia poda, że jest ona jednym z
najciekawszych zabytków techniki, będąc unikalnym dziełem sztuki inżynierskiej i
świadectwem odwagi jej budowniczych - pomimo swojej wysokości (111 metrów) nie
ma ani jednego elementu z żelaza! Jest wykonana z modrzewiowych belek, które
łączone są ponad 16 tysiącami mosiężnych nitów. Na szczyt wiedzie 365 szczebli
drabiny. Obecnie jest prawdopodobnie najwyższą drewnianą konstrukcją tego typu
na świecie. Łatwo dostrzec także podobieństwo jej kształtu do wieży Eiffla,
szczególnie gdy jest oświetlona nocą. Jednak doświadczenie pozornego kołysania
się masztu Radiostacji, gdy stoi się u jej podstawy – to zdumiewające optyczne
złudzenie - trzeba doświadczyć je samemu! Można także przeczytać, że teren
wokół wieży służy gliwiczanom jako miejsce wypoczynku na łonie natury i spotkań
z kulturą - w sezonie wiosenno-letnim organizowane są tam koncerty – to wszystko
prawda, ale emocji związanych z uczestnictwem na tych koncertach trzeba (i
warto!) doświadczyć osobiście.
Potencjał
symbolicznego oddziaływania Radiostacji jest zresztą nieskończony. Od wielu lat
maszt iluminowany jest przez kilka tysięcy diod LED o niezwykle silnym
strumieniu światła. To pozwala – za zgodą konserwatora zabytków – na nadanie
nocą obiektowi dowolnych barw – w narodowe święta przenikają się zatem kolory
biały z czerwonym, w samorządowe rocznice mogą to być barwy miejskie,
czerwono-niebieskie. Podświetlenie wieży kolorem niebieskim, w ramach globalnej
kampanii Organizacji Narodów Zjednoczonych ”Light it Up Blue” pozwala skierować
uwagę na obchody Światowego
Dnia Autyzmu. Oświetlenie wieży Radiostacji na niebiesko-żółto było także
symbolicznym poparciem dla rozwiązywania trudnych spraw na drodze dialogu i porozumienia, stając się niezwykle
silnym, dostrzegalnym sygnałem jedności
z narodem, którego niepodległość została zagrożona.
Radiostacja
jest bez wątpienia tym miejscem, które ma charakter unikatowy (najwyższy
drewniany maszt na świecie) oraz historyczny (związany z „prowokacją
gliwicką”). To dwa ważne kryteria decydujące o umieszczeniu wyjątkowych miejsc
na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Dążenie
do uzyskania tego statusu wiąże się nie tylko z prestiżem i względami
promocyjnymi, ale pozwala także zmobilizować społeczność wokół tematu, jakim
jest dziedzictwo industrialne regionu. Władze Miasta Gliwice zabiegają o to
intensywnie – tym bardziej że ONZ rozważa zamknięcie listy na liczbie 1000
obiektów (na razie jest ich 981).
Głos przedstawicieli Konferencji Episkopatów Niemiec i Polski, w
szczególności kazanie wygłoszone przez kard. R. Marxa spod gliwickiej
Radiostacji 31 sierpnia 2014 roku, dzięki wszechstronnej symbolice tego
miejsca, ulega dodatkowemu wzmocnieniu.
32. Wypowiedź autorska o wizycie B. Komorowskiego, "Głos Bierunia", 2016.
Wizyta byłego prezydenta w Bieruniu jest sygnałem dwóch
ważnych zmian. Po pierwsze doradcy ds. strategii politycznych zaczynają - na szczęście - dostrzegać, że Polska to nie
tylko miasta powyżej 200 tys. mieszkańców. W ostatnich latach widzimy procesy deglomeracyjne
- rośnie liczba wyborców, którzy porzucają
dotychczasowe wielkomiejskie miejskie życie i wybierają sympatyczne, niewielkie
miasta. Pozostają jednak w dalszym ciągu
zainteresowani ofertą polityczną Platformy. Utrzymywanie relacji z lojalnymi partnerami
jest zawsze ważne, nie tylko w polityce i dobrze, że o tym nie zapomniano. Po
drugie, co cieszy mnie szczególnie, marketing w polityce przestaje się wreszcie
ograniczać wyłącznie do fazy kampanii wyborczych. Nowoczesny marketing polityczny to obustronna
wymiana korzyści, w ramach której nie traktuje się partnera (polityka, wyborcę)
instrumentalnie, lecz na serio, gdzie komunikowanie trwa cały czas, a nie tylko
na 2 tygodnie przed wyborami. Wszelkie
przejawy tego nowego i korzystnego dla wyborców podejścia warto docenić.
dr Michał Jaśniok, spec. ds. marketingu strategicznego w
polityce, autor wielu publikacji dot. budowania relacji na linii
polityk-wyborca, Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach.
33. Dyskusja na temat zmian w ordynacji wyborczej do samorządów, 24gliwice.pl, 2017.
https://www.youtube.com/watch?v=OL-CvNbkx1o
34. Dyskusja na temat Pomnika Powstań Śląskich w Gliwicach, 24gliwice.pl, 2017.
https://www.youtube.com/watch?v=mfr5FtSblzw
35. Dyskusja na temat apelu smogowego kierowanego do Sejmu i drzew-pomników, 24gliwice.pl, 2018.
https://www.youtube.com/watch?v=fvnGGnmujIQ
36. O domowej tradycji, "Nowiny Gliwickie", 2018.
Aby świątecznej tradycji stało się zadość, a
dzieci ze świetlicy PCK dostały na Wielkanoc paczki z łakociami, znów
zaprosiliśmy do udziału w naszej akcji osoby z wielkim sercem. W
gościnnych progach restauracji Spartan pojawili się w przedświąteczną
sobotę gliwiccy radni: Zdzisław Goliszewski, Kajetan Gornig, Michał
Jaśniok i Jan Pająk. Zdobiąc styropianowe jajka, nie tylko ciekawie
opowiadali o zwyczajach w swoich domach, ale okazali też wielką hojność,
fundując słodycze dla podopiecznych z PCK.
Zdobienie jajek nie było dla radnych łatwym zadaniem. No, może z
wyjątkiem jednej osoby, ale o tym na końcu. Dla wszystkich spotkanie
stało się natomiast okazją, by wrócić do przeszłości, lat dziecinnych,
rodzinnego domu...
- Zanim zasiedliśmy do stołu, trzeba było
najpierw wszystko przygotować – mówi Pająk. - Pamiętam ojca, który tarł
chrzan. To była misja nie do pozazdroszczenia. Wychodził na klatkę
schodową i siadał na takim małym stołeczku. Tarł i płakał. Czasy, w
których dorastałem, to puste półki sklepowe i walka rodziców, by na
święta niczego nie zabrakło. Na przykład szynki i kubańskich pomarańczy.
No i te wielkie porządki, m.in. trzepanie dywanów. Tak mi to dobrze
szło, że do dzisiaj mnie wykorzystują. Aaa, dodam też, że myję okna.
Może żona tego nie przeczyta (śmiech).
- Ja nigdy nie
przepadałem za sprzątaniem, co do dziś mi zostało – przyznaje Jaśniok. -
Pamiętam, że w dzieciństwie fascynował mnie prodiż, który mama
wyciągała do pieczenia ciast i mięs. Przypominał pojazd kosmiczny.
Przygotowania do Wielkanocy to przede wszystkim sobotnie zdobienie
jajek. Na straży tej i innych tradycji stała mama. Dawniej używało się
naturalnych barwników: wywaru z buraków, łupin z cebuli. A potem było
drapanie wzorków cyrklem.
- To tak jak u nas – dopowiada Pająk. - Też były łupiny i cyrkiel.
- W moim domu zapowiedzią świąt był rozchodzący się zapach pieczonego
ciasta. Mnie i trójce rodzeństwa w przygotowaniach najlepiej wychodziło
podjadanie maminych wypieków – śmieje się Goliszewski. - Musieliśmy
sprawdzić, czy nadają się na święta. I te swojskie wędliny, które wędził
ojciec... A co do jajek, to za ich zdobienie odpowiedzialny był mój
brat Mirek, który jest artystą malarzem.
– U mnie dominowały
tradycje typowo śląskie, więc nie zdobiło się jajek, tylko je szkrobało -
twierdzi Gornig. - I co ciekawe, zawsze po święceniu. Wcześniej mama
barwiła je tylko w wywarze z cebulowych łupin. Moja rodzina jest bardzo
religijna, więc w Wielki Piątek obowiązywał ścisły post. Zwieńczeniem
tego dnia był prawdziwy rarytas: śledź z ziemniakiem w mundurku.
Pychota!
Gornig opowiada też o przedświątecznych poszukiwaniach. -
Mama kupowała bakalie, a ja uwielbiałem je podjadać – śmieje się. -
Wymyślała więc rozmaite kryjówki - za talerzami, w pościeli. Raz
schowała rodzynki w garnku na kapustę. Po szkole miałem czas, żeby każdy
kąt sprawdzić, więc nie było na mnie mocnych. Dzisiejsze przygotowania
do Wielkanocy to niemal kalka tego, co było kiedyś. Do głowy by mi nie
przyszło, że można inaczej.
Świąteczna niedziela najwcześniej
zaczynała się u Pająka. – Od rezurekcji - mówi. - Nikt nie protestował,
że trzeba iść na szóstą do kościoła. Zresztą, jako ministrant musiałem
wstać jeszcze wcześniej. Do uroczystego śniadania zasiadaliśmy rodzinne,
z dziadkami. Na stole królowały wędliny i jajka pod różnymi postaciami.
A ja czekałem na pyszne wypieki mamy. Ciasto drożdżowe z kruszonką,
sernik, makowiec. Palce lizać. Niedziela wielkanocna? Obowiązkowo w
trybie siedzącym!
- Mam podobne wspomnienia – dodaje Jaśniok. -
Na stole jajka, wędlina, chrzan. Był tak ostry, że praktycznie
eliminował inne smakowe doznania. Po południu obowiązkowe szukanie
zajączka w mieszkaniu. Rodzice ukrywali prezenty w różnych miejscach,
np. pod kołdrą. Grali przy tym z nami w ciepło-zimno, prowadząc do celu.
Teraz najbardziej czekam na sernik z posypką kokosową. Moja żona jest
mistrzynią w jego przygotowaniu.
Jaśniok twierdzi, że święta są
dla niego kulturotwórcze, bo budują zwyczaje, które są potem
przekazywane z pokolenia na pokolenie. - Jednym z nich jest nasz
świąteczny spacer do palmiarni - dodaje.
- U mnie w domu były
tradycje wschodnie, rodzice stamtąd się wywodzą – opowiada Goliszewski. -
Na śniadanie ćwikła z chrzanem, barszcz i wspomniane swojskie wędliny,
wędzona szynka i boczek. No i makowiec. Zawsze lubiliśmy rodzinnie
spędzać ten czas, do dziś tak zostało. Bywa, że nawet 18 osób zasiada u
nas do wielkanocnego stołu.
- W ciągu roku w domu się nie
przelewało, za to święta były bardzo wystawne – relacjonuje Gornig. -
Dbała o to nasza rodzina z Niemiec. Dostawaliśmy od niej paczki.
Pomarańcze, banany, czekolady. A o wędliny dbała ciocia Ema, która
pracowała w zakładach mięsnych w Bytomiu i miała deputat. Dziś w moim
domu są nieco inne tradycje kulinarne. Wyeliminowaliśmy z menu mięso i
poszukujemy nowych potraw: jajka w skorupkach z farszem, ćwikła, sos
tatarski, mnóstwo warzyw. Jemy dużo zdrowiej. Staramy się też, by w
święta było nas jak najwięcej. Zapraszamy znajomych, rodzinę.
Jak na prawdziwych mężczyzn przystało, nasi goście najmilej wspominają śmigus-dyngus. Rozgorzała dyskusja...
-
Kiedyś mniej było chuliganki, więcej tradycji – konstatuje Pająk. -
Niedaleko miejsca mojego zamieszkania znajdowały się kamienice, a na
korytarzach ogólnodostępne krany z wodą. Tam tankowaliśmy butelki po
płynach do mycia naczyń i czatowaliśmy potem na dziewczyny wychodzące z
kościoła.
- A pamiętacie smoczki do butelek Ania i Ewa? –
wtrąca Gornig. - To też był znakomity element śmigusowo-dyngusowego
arsenału. W piwnicy nalewało się do nich wodę.
- U mnie lany
poniedziałek zaczynał się od oblewania dziewczyn, a kończył na wodnych
bitwach: podwórko na podwórko. Używało się raczej pistoletów na wodę.
Wiadra ograniczały mobilność – twierdzi Jaśniok. - W domu wypadało być
grzeczniejszym. Ciotek nie można było polewać wodą, więc zostawały
perfumy „Być może” albo „Pani Walewska”. Uważam jednak, że to profanacja
tradycji. Dzisiaj w moim domu oblewanie zaczyna się ode mnie, bo jestem
najłatwiejszym celem. Śpię najdłużej (śmiech).
- A mnie
śmigus-dyngus kojarzy się z kolejką – tajemniczo zaczyna Goliszewski. -
Staliśmy w ogonku, żeby zmoczyć siostrę Jolę. Potem już wszyscy
wybiegaliśmy na podwórko i zaczynało się. W ruch szły wiadra i kubki.
Teraz w moim domu jest tak: jeśli pamiętam, to oblewam pierwszy, jeśli
zapomnę, jestem oblany.
- U nas też było grubo – podkreśla
Gornig. - Na Sikorniku, obok postoju taksówek, stał hydrant. Koledzy
podpinali do niego szlauch i lali przechodzące dziewczyny. Zresztą one
to lubiły. Moja siostra z premedytacją szła do kościoła najdłuższą z
możliwych dróg. Miałem wrażenie, że panny rywalizowały, która będzie
bardziej mokra. Dzisiaj moje dzieci przygotowują się do śmigusa-dyngusa
tydzień wcześniej i kończą tydzień później. W lany poniedziałek
najczęściej zapominają o tradycji, ale przypomina im się ona w środę, po
świętach, kiedy wpadnie do nas babcia.
Ani się obejrzeliśmy, a
minęło kilkadziesiąt minut naszej pogawędki. Panowie radni nie tylko
ciekawie opowiadali o świątecznych zwyczajach, ale też dobrze wykonali
swoją robotę. Co namalowali na pisankach? Co autor miał na myśli?
-
Podstępne pytanie - zaczął Pająk. - Jak widać, nie mam talentu. Na moim
styropianowym produkcie jajkopodobnym panuje duża prostota. Motywy
roślinne, dużo koloru, rodzi się nowe życie.
- A te szyszki to skąd? – zapytał Jaśniok.
- To pewnie chmielowe – ze śmiechem dopowiedzieli inni.
– Mam słaby wzrok i nie wiem, co namalowałem – usprawiedliwiał się rozbawiony wyraźnie Pająk.
-
My ci mówimy: wyszło dobrze – pocieszał Gornig. Zdecydowanie
największym talentem plastycznym wykazał się właśnie on. Wyrysowany
pisakami misterny labiryntowy ornament, z wplecionym napisem „Nowiny
Gliwickie”, zrobił na wszystkich ogromne wrażenie. – Moja pisanka to
takie spotkanie prostoty jajka ze skomplikowanym bytem – wyjaśnił
filozoficznie Gornig.
Z kolei kolorowe i radosne w przesłaniu
jajko Goliszewskiego przypominało trochę nurt prymitywizmu. - Moja
pisanka nie jest może wybitnym dziełem plastycznym, ale cel został
osiągnięty – podkreślił radny. - Pomogliśmy spełnić szlachetny uczynek i
to jest najważniejsze.
- To jest ta moja pamięć kolorystyczna –
mówił Jaśniok, pokazując swoją pracę. - Za czasów dzieciństwa Wielkanoc
była biało-zielono-żółta. Teraz tych barw jest trochę więcej i dlatego
moje jajko jest dzisiaj najbardziej kolorowe. Ponieważ święta w tym roku
mogą znowu być białe, namalowałem też płatki śniegu. To pewien
paradoks: niby pada śnieg, ale daje nadzieję, że coś jednak się odrodzi.
PS.
Za gościnę (pyszną szarlotkę z lodami i kawę) dziękujemy pani Basi
Szcześniak, właścicielce restauracji Spartan (Gliwice, Rynek 11).
37. Wypowiedź nt. aktywności polityków lokalnych w siec, TVP3, Aktualności, 2018.
https://www.facebook.com/plugins/video.php?href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Fmichal.jasniok%2Fvi...
38. Rozmowa tygodnia TVP3 nt. budowania uczciwych relacji z wyborcami, TVP3, "Magazyn gospodarczy Relacje", 2018.
Rozmawiamy o
marketingu w polityce. Mniej tu o potrzebach polityków, więcej o
potrzebach wyborców. Jakie są pożądane formy kontaktu, z jakich
międzynarodowych doświadczeń korzystać, by podnosić jakość polityki w
samorządzie?
Zapraszam do wysłuchania materiału, który zaczyna się od 5 minuty i trwa 5 minut.
http://www.katowice.tvp.pl/38778952/1092018
39. Wywiad nt. dwudziestu lat w samorządzie, "Dzisiaj w Gliwicach", 2018.
Rozmowa z Michałem Jaśniokiem, gliwickim radnym i wykładowcą uniwersyteckim.
"Warto słuchać każdego"
- Twoja przygoda z samorządem zaczęła się 20 lat temu. Od tego czasu Gliwice bardzo się zmieniły, a Ty wraz z nimi. Jak wyglądały te początki?
Byłem wolontariuszem w jednej ze świetlic środowiskowych. W gronie społeczników rozmawialiśmy o systemie pomocy dzieciom. To właśnie w świetlicy środowiskowej pomagającej dzieciom poznałem Marka Pszonaka (red. Obecny przewodniczący Rady Miasta), wówczas także wolontariusza. Miałem 22 lata i głowę pełną pomysłów. Pojawiła się inicjatywa, by spróbować o tym porozmawiać na szerszym forum, nie tylko jednego podwórka, na którym działaliśmy, lecz dzielnicy. Te dyskusje pozwoliły na poznanie liderów lokalnych, ówczesnych radnych, którzy zachęcili nas do kandydowania w wyborach. Tak się zaczęło i ten początek ma dla mnie znaczenie – to znaczy wpłynął na to, czym się zajmuję i jaka misja mi w tej pracy towarzyszy.
- Początki chyba nie były łatwe?
Tak, ale miałem sporo szczęścia do ludzi, z którymi współpracowałem. W pierwszej mojej kadencji siedziałem na sali sesyjnej obok p. Iwony Filar, znanej nauczycielki, której wiele zawdzięczam – nie tylko tłumaczyła mi – młodemu studentowi – czym warto się zająć i jak robić to mądrze, ale także potrafiła wprost powiedzieć, że mogę zrobić coś lepiej. Jej szczerość była dla mnie bezcenna. Każdemu życzę takich osób wokół siebie. Było nas wówczas w Radzie aż pięćdziesięciu. To był dobry czas - mądrych, wspólnych decyzji, poznawania innych punktów widzenia i uczenia się politycznej tolerancji. Jednocześnie korzystałem z doświadczenia zdobytego w wolontariacie – praca w świetlicy nauczyła mnie znaczenia, które należy przywiązywać do pojedynczego człowieka, roli inwestycji w ludzi, a nie tylko w rzeczy materialne. Gdy po czterech latach uzyskałem najwyższy wynik wyborczy w swoim okręgu wyborczym (Zatorze, Szobiszowice, Centrum) radni postanowili, bym przewodniczył komisji ds. polityki społecznej. Tu też miałem dużo szczęścia – nie tylko dlatego, że inni radni służyli pomocą, ale i byli w stanie zaufać komuś bardzo młodemu. Średnia wieku w Radzie wynosiła wtedy 55 lat.
- Najważniejsza rzecz jakiej nauczyłeś się przez te 20 lat?
Wyraźnie dostrzegam ją na swoim własnym przykładzie Jako debiutant miałem wiele pomysłów, dużo dobrej woli, ale starałem się robić wiele rzeczy naraz i popełniałem błędy. Radni niemający doświadczenia, tacy jak wówczas ja, szybko orientują się, że sama dobra wola nie wystarcza – potrzebna znajomość przepisów, które szybko się zmieniają i na dodatek są naprawdę skomplikowane. Po latach wciąż mam dużo dobrej woli i energii do działania, ale wiem już, że praca radnego to nie sypanie pomysłami jak z rękawa i składanie obietnic dla uzyskania popularności, lecz przede wszystkim… słuchanie. Tak, doświadczeni samorządowcy mniej mówią, a chętniej słuchają.
- Radnym często zarzuca się, że nie słuchają mieszkańców…
Mówiąc wprost - słuchać należy naprawdę każdego. Każdego kto ma coś sensownego do powiedzenia. Rozsądek pozwala potem na wyważenie różnych racji. Warto słuchać mieszkańców, to oczywiste, ale warto też zapoznać się z opiniami urzędników, nawet tych najbardziej niechętnych inicjatywie. Każda ze stron ma argumenty, które – początkowo zaskakujące – mogą okazać się bardzo racjonalne. Po wielu latach mam pewność, że praca radnego to właśnie umiejętność podejmowania nie zawsze popularnych decyzji uwzględniających bardzo sprzeczne niekiedy interesy. Warto nie zamykać się na opinie. Otwarta głowa, kreatywność i zaangażowanie to chyba najlepsze połączenie cech dla samorządowca.
- Kolejny raz kandydujesz z list Koalicji dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza, jak to się stało, że znalazłeś się w tej grupie?
Nieustanna walka między PO a PiS spowodowała, że w Radzie Miasta rosła liczba osób zmęczonych polityką warszawską. To byli radni niemający ambicji parlamentarnych – po prostu samorządowcy. Nie chcieliśmy się kojarzyć z żadną z ogólnopolskich partii – nie mieliśmy żadnego wpływu na ich działania, zresztą w ogólne nie chcieliśmy tego wpływu. Mieliśmy już sporo kadencji za sobą razem i wiedzieliśmy, że przebieg drogi bardziej na północ lub na południe nie realizuje ani postulatów lewicowych ani prawicowych. Myślenie kategoriami partii dla samorządowców nie ma żadnego sensu. Do takich myśli dojrzewali radni, dojrzewał prezydent. Teraz to już dla nas oczywistość.
- Członkowie KdG pochodzą z różnych środowisk, co Was w takim razie łączy?
Tak, jesteśmy z bardzo różnych stron, ale różnice światopoglądowe nam zupełnie nie przeszkadzają. To daje nam właściwie niezwykłą okazję do wysłuchania z szacunkiem bardzo odmiennych opinii. Mocno na klubach radnych się spieramy. Nie mamy, wbrew temu, co niektórzy sądzą, jednolitego stanowiska. Owszem, potem w wyniku dyskusji zbliżamy się do tego wspólnego poglądu - im dłużej się rozmawia, tym lepiej rozumie się argumenty drugiej strony. Ostatecznie wychodzimy z pewną wspólną propozycją, która bardzo często jest zupełnie inna niż ta, od której zaczynaliśmy. Nawet radni z innych klubów przyznają, że tym, co nas łączy, jest nasza niechęć do populizmu. Zarówno prezydent, jak i radni jego klubu, znani są z tego, ze nie podejmują decyzji dla poklasku, dla uzyskania popularności.
Myślimy o konsekwencjach swoich decyzji w przyszłości. To, co nas łączy, to po prostu brak populizmu.
- Nie myślałeś nigdy o dużej polityce? Nie chciałeś iść do Sejmu, do Warszawy?
Nie. Wśród różnych moich cech jest ta, którą w sobie bardzo lubię. Nie mam ciśnienia, by iść w górę. Gdy czuję, że coś robię dobrze, chcę to robić nadal. Nie muszę piąć się wyżej. To daje mi jakiś wewnętrzny spokój, ale też poczucie spełnienia. Mam zresztą wątpliwości, czy odnalazłabym się w dużej, warszawskiej polityce. Jestem wolnym strzelcem, cenię niezależność. Nie czuję się dobrze w sytuacji, gdy pojawiają się przekazy dnia i każdy musi powtarzać to, co mu napisano.
- Uczestniczyłeś w pewnym sensie w wojnie, która toczyła się kiedyś pomiędzy Platformą a Frankiewiczem. Jak wspominasz tamten czas? Teraz Platforma poparła Frankiewicza, myślisz, że to już jest koniec tego sporu?
Ten spór w ogóle nie miał charakteru programowego. Był wynikiem wzajemnych osobistych uraz. To był chyba najgorszy czas, jaki pamiętam z tych 20 lat, które spędziłem w samorządzie. Otrzymywanie uchwał pisanych na kolanie i drukowanych na 5 minut przed rozpoczęciem sesji, bez sprawdzenia ich zgodności z przepisami, bez kalkulacji następstw – to był naprawdę koszmar. Emocje były na sesjach tak duże i radni mówili publicznie w stosunku do siebie tak przykre rzeczy, że dotychczas świetnie rozumiejący się i współpracujący ze sobą ludzie przestali nawet witać się ze sobą. Szczęśliwie wszyscy uniknęli ryzyka wypowiedzenia o jedno słowo za dużo. Dziś mamy to za sobą – radni zrozumieli, że ich zachowanie oraz język, którego używają, wpływa na wizerunek nie tylko ich samych, ale i Gliwic.
- Jak z punktu widzenia lokalnej polityki oceniasz poparcie - do tej pory niezależnego i tak już od lat prezentującego się prezydenta - przez dwie partie polityczne, Platformę i Nowoczesną?
Na tym poparciu prezydent korzysta w mniejszym stopniu, niż popierające go ugrupowania. Ktoś mógłby powiedzieć, że poparcie w ogóle nie było mu potrzebne. Jest jednak coś, o czym warto pamiętać. Ten gest stanowił wyraz poparcia dla pewnego stylu działania – PO i .N uznały, że mogą realizować swoje programy nie w wyniku walki, lecz współpracy. To na pewno nowa jakość. Nawet jeśli poparcie tych partii nie spowoduje wyższego wyniku wyborczego Z. Frankiewicza, to na pewno deklaracja poparcia przyniesie korzyść miastu. Unikatowy w skali regionu rozwój Gliwic związany jest w dużej mierze z polityczną stabilnością. Przypominam, że w głosowaniu nad sprawozdaniem z realizacji budżetu „za” głosowali wszyscy radni, podobnie było z głosowaniem nad budżetem miasta (tu przy jednym głosie wstrzymującym). Partnerzy Gliwic po prostu wiedzą, że miasto jest wiarygodne, a decyzje przewidywalne. Powiedziałem kiedyś, że Gliwice to wyższa kultura samorządności. Myślę, że to dalej aktualne i jest to – co warto podkreślić – także zasługą opozycji.
- Tu od razu pojawi się zarzut, że w Gliwicach nie ma opozycji, prezydent Frankiewicz sobie wszystkich podporządkował, a to, co PiS, czy PO będą teraz przedstawiały w kampanii wyborczej, to jest pic na wodę bo potem wszyscy zgodnie będą głosowali z Frankiewiczem.
Warto więc zobaczyć, jak odbywają się sesje, bo są przecież publiczne, bądź przyjść na komisję, bo tam toczą się szczegółowe dyskusje. Łatwo wówczas przekonać się, że na początku spór jest bardzo ostry, potem krzyżują się ze sobą argumenty i bardzo często kończy się to wspólnym wnioskiem.
Jeśli Zygmunt Frankiewicz „kupuje" opozycję, to wyłącznie poprzez argumenty.
Jesteśmy miastem akademickim, odsetek osób z najwyższym wykształceniem jest trzeci w Polsce, po Warszawie i Krakowie. Gliwice są miastem, w którym populizm nie ma szans. Krytykowanie opozycji za to, że nie jest populistyczna, że głosuje biorąc pod uwagę argumenty, a nie korzyści polityczne jest nieuczciwe.
- To są argumenty natury jakiej? Finansowej, społecznej, politycznej?
Każdego typu – z wyjątkiem argumentów politycznych. Podział na partyjne bloki w samorządzie jest bez sensu. Dlaczego koś ma być przeciw dobrym projektom uchwał tylko dlatego, że jest z PiS, PO lub SLD? Są miasta, w których tak to się odbywa. Jesteśmy chlubnym wyjątkiem. Na razie. Oby jak najdłużej.
- Często pojawia się zarzut, że prezydent jest technokratą i nie zwraca się w Gliwicach uwagi na takie drobne, ludzkie potrzeby
Że wszystko to, co robimy to działalność na rzecz przedsiębiorców?
- Tak, że Koalicja i Frankiewicz dbają o gospodarkę, natomiast nie robi się tych rzeczy ludzkich, przyziemnych.
Te opinie są krzywdzące. Prawda dotyczy pierwszego elementu – tak, dbamy o gospodarkę, bo by móc dochód podzielić, trzeba go najpierw wytworzyć. Klimat inwestycyjny, rozwój biznesu są bazą budżetową, która powoduje, że sytuacja miasta jest wyjątkowo dobra. To nie może się zmienić. Powiem więcej – wspieranie przedsiębiorczości jest instrumentem polityki społecznej. Zamiast dawać zasiłek, Gliwice mogą zaoferować atrakcyjną pracę. Nie zmienia to faktu, że są także mieszkańcy, którzy znajdują się w sytuacji wymagającej wsparcia – długotrwale bezrobotni, niepełnosprawni, osoby starsze potrzebujące np. usług opiekuńczych. Z tego powodu wydatki na tradycyjną pomoc społeczną są w Gliwicach jedną z największych pozycji budżetowych. Ktoś może być zaskoczony, ale łatwo to sprawdzić. Co do innych działań – często słyszymy zarzut, że Gliwice oszczędzają na kulturze. To chyba kwestia efektywności działań. Jest w Gliwicach kilkaset wydarzeń kulturalnych na rok. Intensywność jest różna, sezon teatralny kończy się, zaczynają się teatry uliczne, potem festiwale muzyczne. Te wydarzenia są najczęściej celowane do określonych segmentów odbiorców, dlatego czasem sam uzmysławiam sobie, że trudno dostrzec skalę całości.
- Rzeczywiście kultura jest, są koncerty, i to muzyki poważnej, i rozrywkowej, i historyczne wydarzenia, natomiast ta kultura nie wychodzi do mieszkańca, nie widać jej na ulicy.
- Mamy Stację Artystyczną Rynek, w której wydarzenia kreują wręcz widzowie, bowiem celem jest animowanie społeczno-kulturowe lokalnej społeczności. Jest Łabędź w Łabędach, o odmiennym profilu kulturalnym, ale dokładnie takich samych zadaniach – animowania społecznego, pobudzania, przyciągania do kultury. W tych miejscach kultura wychodzi nie tylko „do mieszkańca”, ile i „od mieszkańców”.
- Co zrobiłeś dla miasta przez te 20 lat? Pytam o rzeczy drobne - jako przedstawiciel swojego osiedla, ale też wiadomo, że radni nie głosują tylko nad ławeczkami na osiedlu, ale też nad dużymi inwestycjami Więc takie największe sukcesy, osiągnięcia?
Radni przede wszystkim tworzą lokalne prawo, tak jak posłowie i senatorowie tworzą prawo krajowe. Dyskusja np. o lokalizacji ławeczek jest dla mieszkańców bez wątpienia ważna, ale toczy się na forum rad osiedli. Zadaniem radnych powinno być tworzenie działań systemowych. Podam przykład. Jestem przewodniczącym rady Śląskiej Fundacji Wspierania Przedsiębiorczości w Gliwicach. To instytucja, która wspólnie z prezydentem cztery lata temu rozpoczęła projekt tworzenia klubów seniora. Takie miejsca udało się stworzyć w wielu punktach, także w mojej dzielnicy. Każdy ma swoją specyfikę – czasem bardzo blisko współpracuje z radą osiedla, czasem z parafią – wpływ mają na to konkretni ludzie tworzący te kluby. Rozwiązaniem systemowym, z którym jestem kojarzony w dzielnicy, jest doprowadzenie wiele lat temu do porozumienia między PKP a Miastem Gliwice, które skutkowało rozpoczęciem inwestycji w postaci przejścia dla pieszych łączącego Zatorze z centrum miasta pod torami kolejowymi. Udało się, bo nikt nie powiedział mi, że to niewykonalne (śmiech). Do najnowszych sukcesów zaliczam też kilka projektów, których mieszkańcy nie widzą tak wprost, ale bardzo mocno organizują proces podejmowania decyzji. Mam na myśli tutaj statut, który rodził się przez dłuższy czas w radzie miasta. Udało się ten proces przyspieszyć i połączyć różne koncepcje - wręcz ogień z wodą - i doprowadzić do powstania dokumentu, który satysfakcjonował wszystkich. Ten dokument ma ogromne znaczenia dla miasta, choć nie widać tego wprost. Dzięki jego treści proces podejmowania decyzji w radzie jest łatwiejszy. Byliśmy w stanie przewidzieć, jakie sytuacje mogą nastąpić i zabezpieczyć się pod tym kątem. Podkreślam – byliśmy – bo po latach mam absolutne przekonanie, że na sukcesy trzeba pracować w zespole, a nie w pojedynkę.
- Wytłumaczmy może czym jest statut miasta, co to jest za dokument?
Organizuje on pracę miasta. To zbiór przepisów, stanowiących szkielet, do którego podpinane są dokumenty szczegółowe. Przyjęliśmy rzadko spotykane rozwiązanie, ale okazało się najlepszym z możliwych – pozwala to na elastyczne działanie rady i prezydenta. Mamy świadomość tego, że miasto to żywy organizm, który ewoluuje. Przykładowo – z biegiem lat zmieniają się radni, zmieniają się więc ich priorytety, pojawiają się nowe zadania, więc pewnych rzeczy nie wpisywaliśmy wprost, np. nazw i zadań komisji, lecz tworzyliśmy strukturę wzajemnie uzupełniających się przepisów. System, krótko mówiąc. Przewodniczyłem komisji, która pracę doprowadziła do końca. Dało nam to wszystkim dużą satysfakcję i… wpłynęło na poprawę klimatu w Radzie Miasta, o którym wcześniej rozmawialiśmy. Radni przekonali się, że zgodna współpraca między sobą i z prezydentem jest możliwa - potrzebny jest tylko konkret, wyraźny cel i uporządkowane działanie, które do niego mają prowadzić.
- Wyobrażasz sobie, co będzie, kiedy zabraknie Frankiewicza? Pewnego dnia powie, że to już ostatnia kadencja, wystarczy.
Spokojnie. Mamy już ukształtowaną markę miasta, mamy ukształtowany jego profil, jest świetny klimat inwestycyjny, który bardzo wyróżnia Gliwice i je napędza w rozwoju, mamy specjalistów, którzy w ciągu tych lat pojawili się w różnych obszarach. To zasługa prezydenta i chyba w naszym wspólnym – mieszkańców - interesie jest, by kierował miastem jak najdłużej. Gliwice to już sprawnie nakręcony mechanizm. Jeśli pojawi się kiedyś następca - powinien tylko tego nie zepsuć. Następca albo następczyni.
Michał Jaśniok – urodzony w 1976 roku, doktor nauk ekonomicznych, specjalista z zakresu zarządzania strategicznego, wykładowca uniwersytecki. Od 1998 roku nieprzerwanie reprezentuje mieszkańców dzielnic Zatorze, Szobiszowice i Centrum jako gliwicki radny, od 10 lat prowadzi stronę www.jasniok.pl. Działa społecznie m.in. w Powiatowej Radzie Rynku Pracy i Śląskiej Fundacji Wspierania Przedsiębiorczości.